A
L I C E
2
września 1778 r.
Wiatr
wiał niemiłosiernie, a słońce tego dnia jeszcze ani razu nie
wyjrzało zza chmur. Patrzyła na swoją przyjaciółkę z
niedowierzaniem. Czy
ona do reszty oszalała?
Zadała sobie pytanie w myślach. Katherine od wielu dni zachowywała
się jak osoba niespełna rozumu. Całe dnie spędzała w łóżku,
nie odzywając się do nikogo i nie jedząc niczego. Wstawała tylko
żeby pójść do toalety, chociaż Alice nawet tego nie była pewna.
A teraz, brunetka stała przed nią w brudnej sukni, której nie
zdejmowała z siebie od dnia, w którym dowiedziała się, że jej
narzeczony najprawdopodobniej został porwany.
Jednak
ciemnowłosa wydawała się inna i dziewczyna wiedziała dlaczego.
Powrócił ten blask w jej oczach, na twarzy gościł promienny
uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić, a dłonie
miała zaciśnięte w piąstki co zawsze świadczyło o tym, że
ciemnooka coś sobie postanowiła i za wszelką cenę miała zamiar
tego dokonać.
-
Że niby co chcesz zrobić? - nie była pewna czy dobrze zrozumiała
zamiary swojej przyjaciółki, ale miała nadzieję, że źle
zinterpretowała jej słowa.
-
Odszukam go. - powiedziała z entuzjazmem w głosie. - Za długo już
czekam na jego powrót. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Straż
go nie odnajdzie. Ja muszę to zrobić.