A
L I C E
2
września 1778 r.
Wiatr
wiał niemiłosiernie, a słońce tego dnia jeszcze ani razu nie
wyjrzało zza chmur. Patrzyła na swoją przyjaciółkę z
niedowierzaniem. Czy
ona do reszty oszalała?
Zadała sobie pytanie w myślach. Katherine od wielu dni zachowywała
się jak osoba niespełna rozumu. Całe dnie spędzała w łóżku,
nie odzywając się do nikogo i nie jedząc niczego. Wstawała tylko
żeby pójść do toalety, chociaż Alice nawet tego nie była pewna.
A teraz, brunetka stała przed nią w brudnej sukni, której nie
zdejmowała z siebie od dnia, w którym dowiedziała się, że jej
narzeczony najprawdopodobniej został porwany.
Jednak
ciemnowłosa wydawała się inna i dziewczyna wiedziała dlaczego.
Powrócił ten blask w jej oczach, na twarzy gościł promienny
uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić, a dłonie
miała zaciśnięte w piąstki co zawsze świadczyło o tym, że
ciemnooka coś sobie postanowiła i za wszelką cenę miała zamiar
tego dokonać.
-
Że niby co chcesz zrobić? - nie była pewna czy dobrze zrozumiała
zamiary swojej przyjaciółki, ale miała nadzieję, że źle
zinterpretowała jej słowa.
-
Odszukam go. - powiedziała z entuzjazmem w głosie. - Za długo już
czekam na jego powrót. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Straż
go nie odnajdzie. Ja muszę to zrobić.
-
Nie ma mowy. - ucięła. - Nie puszczę cię Kath, nie i koniec. Nie
masz bladego pojęcia gdzie on może być. Jak ty to sobie w ogóle
wyobrażasz? Że co, zjeździsz pół świata pokazując jego zdjęcie
i pytając „czy ktoś widział mojego narzeczonego?”.
Zwariowałaś. A jeśli nawet uda ci się go odnaleźć to jak niby
go odbijesz? Porwano go, rozumiesz? To są niebezpieczni ludzie.
Zdolni do wszystkiego. Jak chcesz z nimi wygrać? Nigdzie cię nie
puszczę. Poczekaj tylko, aż usłyszy o tym twoja matka. -
zakończyła swój monolog tupiąc nogą
-
„Poczekaj tylko, aż usłyszy o tym twoja matka” - przedrzeźniała
z głupim uśmieszkiem. - Gadasz jak Marcus. Przesuń się i daj mi
skorzystać z tej swojej luksusowej łazienki. Muszę doprowadzić
się do porządku zanim wyruszę do Faetvill – powiedziała
przepychając się obok blondynki i pociągnęła swoją długą
czerwoną suknię korytarzem jej dużego domu.
-
Katherine! Ja nie żartuję! - krzyknęła doganiając przyjaciółkę.
-
Nie unoś głosu, damie nie przystoi. - zacytowała słowa blondynki,
które wypowiadała za każdym razem gdy Kath ponosiły emocje.
-
Przestań się wygłupiać! - warknęła i zagrodziła dziewczynie
drogę. - Nie chce żeby coś ci się stało i nie pozwolę ci jechać
do... I co to za pomysł?! Faetvill?! Oszalałaś?! To
najniebezpieczniejsze miasto w królestwie! I jest ponad trzy
tygodnie drogi stąd!
-
Tam mam największe szanse dowiedzieć się czegoś o Marcusie. -
powiedziała. - Ja... Coś ostatnio znalazłam. - zaczęła
niepewnie, ale widząc pytający wzrok blondynki kontynuowała. - To
były jakieś papiery. Nie mam pojęcia dlaczego je miał, ale to
były między innymi akty zgonów. On... Miał taki zwyczaj,
pamiętasz? Czerwonym podkreślał ważne uroczystości, spotkania,
czy też daty. Na przykład datę naszego ślubu czy moje urodziny.
Zielonym zaznaczał te mniej ważne rzeczy. Ja... Boże Alice nie mam
pojęcia co to wszystko znaczy, ale on zostawił mi wiadomość.
Myślę, że wiedział o tym, że coś mu się niedługo stanie i
zostawił mi wskazówki. - spojrzała w oczy blondynki.
Ona
się boi,
zrozumiała niebieskooka.
-
Co znalazłaś, Katherine? - zapytała.
-
Otworzyłam pudełko z suknią ślubną... One były pod nią, Alice.
Te wszystkie papiery. A na każdym z nich Faetvill było zaznaczone
na czerwono. Rozumiesz? To wiadomość. Były też inne zaznaczone
słowa, ale na zielono. Takie jak „oczy”, „atak zwierzęcia”.
Lub nawet całe zdanie, w którym były zawarte obrażenia jakie
poniósł człowiek. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. -
wyszeptała. - Ale on na mnie liczy, czeka na mnie, a ja go nie
zawiodę. Kocham go. - spojrzała wyczekująco na blondynkę.
-
To... Niewiarygodne. Jak to możliwe, że straż ich nie znalazła?
Powinni przeszukać wszystkie wasze rzeczy.
-
To pudło leżało w domu moich rodziców. On sam je tam zaniósł.
Wszystko zaplanował. - powiedziała, a głos załamał jej się na
słowie „wszystko”. - Jak mógł mi o niczym nie powiedzieć?
Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczerzy. Miał swoje tajemnice,
ale żeby nie powiedzieć mi czegoś takiego? Że ma kłopoty?
Dlaczego nie poszedł z tym do straży? Gdyby to zrobił bylibyśmy
świeżo po ślubie. - załkała i opadła na podłogę. - To miał
być najlepszy okres w moim życiu, Alice – powiedziała cicho
drżącym głosem.
-
Oh, Kath. - Wyszeptała siadając obok przyjaciółki i obejmując
jej drżące ciało ramionami. - Marcus był chodzącą zagadką.
Wszyscy o tym wiemy. Musiał mieć swoje powody i na pewno wiedział
co robi. - gładziła ciemnooką po plecach w celu pocieszenia. -
Jeśli go znajdziemy będziesz mogła mu rozkwasić tą jego
przystojną buźkę, a wtedy na zdjęciach z waszego ślubu będzie z
podbitym okiem. - starała się rozweselić przyjaciółkę i udało
jej się to, bo po chwili dziewczyna wybuchnęła śmiechem, ale
szybko się powstrzymała i odsunęła się patrząc z nadzieją.
-
My?
-
Oczywiście, że tak. Nie puszczę cię tam samej. - uśmiechnęła
się, w myślach zadając sobie pytanie co ona właściwie wyprawia?
Kolejne
godziny minęły im na omówieniu wszystkiego po kolei począwszy od
planu podróży, postoi i wydatków, a skończywszy na pokazaniu
Alice wszystkich papierów, które zostawił po sobie Marcus.
Ostatnią
rzeczą, z którą czekały najdłużej była rozmowa z rodzicami.
Pomimo, że miały już dwadzieścia lat bały się ich reakcji tak
samo mocno jak przed rozmową z nimi po tym jak w wieku dziesięciu
lat ukradły pewnemu chłopcu ubrania z szafy, a później bawiły
się w rycerza i niewiastę. Gdzie zwykle to Katherine grała
szlachetnego mężczyznę, a Alice piękną kobietę.
Obydwie
uznały, że lepiej będzie nie wyjawiać rodzicom całej prawdy o
ich zamiarach. Znały jedną czy dwie legendy Faetvill słynącego ze
swojej złej reputacji. Jednak obydwie uważały, że historie te są
mocno przesadzone. Miasto, w którym wszystkie kobiety były
prostytutkami, a mężczyźni przemytnikami, najemnikami, złodziejami
i innymi paskudztwami nie mogło istnieć. Doszły więc do wniosku,
że najlepiej będzie jeśli powiedzą im, że wybierają się do
Yuwestone – małego miasteczka znajdującego się daleko od
Faetvill, ale położonego równolegle do niego. Obydwa miasta
odgradzało od siebie Ogromne Złote Jezioro i setki kilometrów
zielonych lasów, z których słynęła Europia.
Postanowiły,
że najpierw z rozmową zwrócą się do państwa Brussilo. Miały
bowiem nadzieję, że rodzice ciemnookiej ustąpią widząc, że ich
córka „wróciła do żywych”. Jak pomyślały tak też się
stało. Uradowani tym, że córka postanowiła ruszyć do przodu
zgodzili się już za pierwszym razem. Gorzej jednak było z Panem
Stroms, który był zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy w stosunku do
blondwłosej córki. Pani Stroms zmarła na skutek nieszczęśliwego
wypadku kilka lat temu. Po jej śmierci Pan Stroms traktował jedyną
córkę jak swoją faworytę spośród pięciorga swoich dzieci,
gdzie wszyscy oprócz Alice byli chłopcami. Dziewczyna przypominała
wdowcowi matkę i charakterem i wyglądem.
Minęło
wiele czasu zanim mężczyzna wziął w ogóle pod uwagę pozwolenie
córce na wyjazd z miasta. Z początku stanowczo zabraniał.
Krzyczał, uderzał w stół i tupał nogami tak jak ma w zwyczaju
jego córka. Ostatecznie doszli do kompromisu. Dziewczyna mogła
jechać, ale miała wysyłać listy co kilka dni, a towarzyszyć im
miał najstarszy brat Alice, Jason – trzydziestodwuletni blondyn o
szarych oczach. Poważny, odpowiedzialny i prawie pozbawiony poczucia
humoru. Jego obecność mogła zaszkodzić im w podróży, ale dopóki
nie będą musiały skręcić na drogę prowadzącą do Faetvill
dopóty Jason nie będzie miał pojęcia i problemów z miejscem
końca ich podróży.
C
H R I S T O P H E R
2
września 1778 r.
Siedzieli
we czwórkę przy stole w jakiejś przypadkowej karczmie popijając w
ciszy piwo i niecierpliwie czekając na pojawienie się Edgara. To że
atmosfera między nimi była napięta było prawie namacalne. Przy
stoliku w ciemnym kącie siedział jakiś mężczyzna szepczący
kobiecie do ucha wiersz miłosny. Co jakiś czas prosił o dolewki
wina dla swojej towarzyszki, która już po drugim kieliszku
chichotała jak nastolatka i pocierała dłonią o jego krocze. Przy
barze usadowiło się kilku otyłych, brodatych mężczyzn. Jeden z
nich komplementował kobietę stojącą za ladą mówiąc jak to
ładnie urządzony jest lokal. W rzeczywistości karczma była stertą
chwiejącego się gówna, pozbijanego byle jak deskami drewna. Drugi
mamrotał pod nosem coś o swojej żonie, a dwóch innych piło w
ciszy ale.
Przejechał
wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół. Niklaus właśnie unosił
kielich dając znak, że prosi o dolewkę, Josphine patrzyła bez
wyrazu na prawie w połowie pusty kubek, a Dixon spoglądał na parkę
w kącie drapiąc się po głowie i przeczesując swoje długie
tłuste włosy. Ale kiedy usłyszeli kroki na schodach prowadzących
na piętro z pokojami - wszyscy utkwili swój wzrok w jednym punkcie,
a raczej w jednej osobie. Edgar szedł w ich stronę lekko zgarbiony
z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Usiadł obok swojego
brata i oparł ręce na stole pochylając się do przodu i wzdychając
ciężko. Dick przysunął mu swój kielich wina, ale on pokręcił
na to głową odmawiając po czym lustrując wzrokiem ludzi w lokalu
zanim podjął temat.
-
Jest bardzo zmęczona. Powiedziała, że przydałoby się jej trochę
odpoczynku i jeśli nie macie nic przeciwko to prosiła żebyśmy
zostali tu kilka dni dopóki nie odzyska sił. - powiedział znużonym
głosem. - Nie chce żeby znowu rozchorowała się tak jak kiedyś.
Zostaniemy tu dwa może trzy dni. Później możemy ruszać dalej. -
podsumował krótko i dopiero wtedy wziął łyk wina.
Edgar
i Cassandra byli razem od dawna. Zaczęło się niewinnie. On był
zaintrygowany jej zdolnościami do Widzenia, a ona była mu wdzięczna
za to, że pozwolił im przyłączyć się do ich małej
czteroosobowej grupki.
Tak
więc odpowiadała na każde jego pytanie dotyczące Widzących, a
później od słowa do słowa zaczęli pałać do siebie skrytym
uczuciem. Dużo czasu minęło zanim wyznali sobie co do siebie
czują, chociaż wszyscy dookoła widzieli jak między nimi iskrzy.
-
Co Widziała? - zapytał zmartwiony Christopher.
Bardzo
zżyli się z sobą przez te cztery lata i śmiało mogli powiedzieć,
że kochają się jakby byli rodzeństwem. Wspólna ucieczka z miasta
i układanie sobie życia od nowa. W jego przypadku przyzwyczajanie
się do nowych zdolności i problemów towarzyszących przemianie,
zbliżyło ich do siebie na tyle, że wiedzieli o sobie wszystko i
nie mieli przed sobą tajemnic. Swego czasu doszło między nimi do
czegoś gorętszego niż tylko przyjaźń, ale było to bardzo dawno
temu. Jeszcze przed spotkaniem Edgara, Niklausa, Josephine i Dicka. A
nawet przed Katherine. Aktualnie kiedy sobie to przypominają ich
jedyną reakcją jest śmiech.
-
Nie chciała nic powiedzieć, Chris. Spojrzała tylko na mnie i
wymamrotała, że musimy tu zostać, bo jest zmęczona.
-
Zawsze mówiła nam co Widziała. - wtrąciła Josephine. - Czemu tym
razem miałoby być inaczej? - zapytała, ale nie otrzymała od
nikogo odpowiedzi.
-
To był długi dzień. - mruknął Edgar zmieniając temat. - Lepiej
się połóżmy.
-
Mów za siebie. - mruknął Dick. - Ja się zajmę tamtą panienką.
Ten idiota ciągle cytuje jej jakiś wiersz, czy on kurwa nie widzi,
że ona ma ochotę na coś więcej? Woli recytować wiersz zamiast ją
przelecieć? - zapytał retorycznie szczerząc się jak głupi, a po
chwili ruszył w stronę pary nie bacząc na karcące spojrzenia
przyjaciół.
Christopher
tylko się uśmiechną i popatrzył krótko za Dixonem. Usłyszał
jak Klaus pyta brata czy idzie zapolować na co ten przytaknął
niechętnie. Spojrzeli pytającym wzrokiem na Josephine i
Christophera siedzących obok siebie.
-
Dołączę do was później. - powiedział i wstał od stołu zanim
blondynka zdążyła zaprotestować. - Pójdę do Cassie.
Wszedł
po schodach na piętro i sprawdził po kolei każdy pokój.
Dziewczyna była w przedostatnim, do którego wszedł. Leżała na
dużym łóżku przykryta czerwoną kołdrą. Pomieszczenie było
małe, nie miało okien, a prócz posłania i lampy nie było w nim
żadnych mebli. Czerwona tapeta odchodziła od ścian, a drewniana
podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Usiadł na skraju łóżka i
spojrzał na przyjaciółkę. Spała, a przynajmniej tak mu się
wydawało dopóki nie otworzyła oczu i nieprzytomnym wzrokiem
spojrzała na niego, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się mały
uśmiech. Jej brązowe włosy układały się w nieładzie na
poduszce, a kiedy się uniosła opierając o wezgłowie łóżka
spłynęły jej na ramiona.
-
Hej Chris. - powiedziała ochrypłym głosem. - Edgar już wam
wszystko zrelacjonował? - zapytała i roześmiała się cicho, ale
po chwili śmiech przerodził się w kaszel. Na szczęście szybko
ustąpił.
-
Jak zwykle. - uśmiechnął się do niej jednak za moment spoważniał.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu co Widziałaś? - kąciki ust mu
zadrgały kiedy zobaczył jak dziewczyna przewraca oczami.
-
Nie muszę mu mówić co Widziałam. - fuknęła. - Nawet jeśli
jesteśmy nieformalnym małżeństwem. - uśmiechnęła się uroczo.
- Nie chce o tym rozmawiać, jasne? Nie zawracaj mi głowy tymi
głupotami. Lepiej mi powiedz czy zostajemy czy nie.
-
Zostajemy. Na dwa – trzy dni... Czemu się tak uśmiechasz? Wiesz,
jak tak na ciebie patrze to wcale nie wyglądasz na zmęczoną. -
powiedział z uśmiechem. - Co ty kombinujesz dzieciaku?
-
Nic, nie kombinuje. Teraz poczułam się trochę lepiej, ale
wcześniej czułam się okropnie. A jak tam z innymi? - zapytała
zmieniając temat co nie uszło uwadze Christophera.
-
Dixon to co zwykle. Dostaje kosza od jakichś panienek. Reszta poszła
na... - urwał nagle i zaklął pod nosem.
-
Łowy? - dokończyła za niego z naburmuszoną miną. - Prosiłam
Edgara żeby nie szedł... Wszyscy są na głodzie, a dzisiaj pełnia.
Chris błagam zabierz ich dopóki nic... - przerwała widząc jego
spojrzenie. - Nie mów, że ty też masz zamiar iść?! - krzyknęła
oskarżycielskim tonem.
-
Daj spokój Cassie. Taka nasza natura. A nie jadłem od kilku dni.
Jak byś się czuła gdybyśmy nie dawali ci jeść przez tydzień? -
zapytał przegotowany na jej wybuch.
-
Tu nie o to chodzi Chris! Nie zabraniam wam się pożywiać, ale...
Jest pełnia. - wyszeptała. - Robicie wtedy okropne rzeczy, a w
szczególności ty i Dick. To was najbardziej ze wszystkich ciągnie
do krwi. Ty jeszcze potrafisz się pohamować, ale Dick? On nie daje
sobie rady nawet kiedy jesteśmy w tłumie i jakieś dziecko się
skaleczy. A poza tym będą też inni z Przeklętych. To pełnia.
Pierwszy dzień pełni. Zawsze powtarzacie, że to
najniebezpieczniejsza noc w całym miesiącu.
-
Dla ludzi, owszem. My sobie poradzimy. - powiedział i złapał ją
za dłoń. - Nie martw się. Przypilnuje twojego męża. - uśmiechnął
się rozbrajająco.
-
Oh, przestań robić tą swoją minę „proszę, pozwól mi”. -
powiedziała ze śmiechem. - Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do
tego słowa. Mąż, żona, małżeństwo. Nie mam pojęcia co to za
różnica czy przedstawia mnie jako swoją dziewczynę czy żonę,
ale to było dla niego takie ważne i tak na to nalegał, że nie
miałam innego wyboru niż zgodzić się. - powiedziała patrząc na
obrączkę. - Jak myślisz czemu to ma dla niego takie duże
znaczenie? - zapytała przekręcając pierścionek na palcu.
-
Jest człowiekiem starej daty, dosłownie. - powiedział i spojrzał
na nią przelotnie. - Może chciał się z tobą w pewien sposób
związać. Tak czysto formalnie lub przed Bogiem.
-
Bogiem? - roześmiała się. - Nigdy nie zrozumiem czemu po tym
wszystkim dalej uważasz, że on istnieje. I dlaczego w ogóle
wspierałeś go w tym pomyśle ze ślubem. Zawsze wydawało mi się,
że jesteś typem wiecznego kawalera, który śmieje się ze ślubów.
A to co wyprawiacie z Josephine tylko to potwierdza. - powiedziała
ze znaczącym uśmiechem dopiero zauważając zmianę w nastroju
przyjaciela.
-
Tak, może i masz racje. - powiedział z nikłym uśmiechem nie
patrząc na nią.
-
Przepraszam, zapomniałam o Ka...
-
Muszę iść na łowy. Jestem cholernie głodny.- przerwał jej,
głośno podnosząc się z łóżka. - Będziemy na siebie uważać.
- dodał.
-
Chris, nie chciałam... - powiedziała zawstydzona chcąc się
wytłumaczyć.
-
Hej, jest w porządku to przeszłość. Po prostu coś mi się
przypomniało. - spojrzał na nią i uśmiechnął się szczerze. -
Idę. - powiedział i gdyby potrafił czytać w myślach wiedziałby,
że ostatnia myśl jego przyjaciółki zanim wyszedł z pokoju
brzmiała „niedługo przeszłość stanie się teraźniejszością”
Noc
sprawiała, że las był jeszcze mroczniejszy niż za dnia. Księżyc
odbijał się w tafli Szumiącej Rzeki. Pełnia sprawiała, że
najmroczniejsze istoty wychodziły ze swojej skóry obnażając
śmiercionośne kły, bezlitosne pazury i zwierzęce, bestialskie
oczy niosące zgubę każdemu człowiekowi, który postanowił wyjść
tej nocy z ciepłego, bezpiecznego domu. Pod osłoną nocy Przeklęci
wychodzili z ukrycia żeby raz na miesiąc uwolnić swoją prawdziwą
naturę pod czujnym okiem księżyca, który ukrywał wszystkie ich
zbrodnie przed resztą świata.
Tej
nocy piątka pragnących krwi przyjaciół zamordowała z zimną
krwią młodą dziewczynę. A kiedy Christopher Vincent Viterelli
wyrwał jej serce i przywarł ustami do jej szyi pożywiając się,
pewna ciemnooka dziewczyna obudziła się z krzykiem.
A
D R I A N N A
25
maja 1777 r.
Spojrzała
na swojego starszego brata zirytowana jego zachowaniem. Od kiedy
poznał dziewczynę od Brussilów był rozkojarzony, mało się
przykładał do pracy, a na treningach zwyczajnie siedział na
krześle przez cały czas wpatrując się to w jej zdjęcie, to w
pierścionek zaręczynowy albo może popatrzył sobie za okno
rozmyślając jaki to świat jest piękny. Gołym okiem było widać,
że jest zakochany w tej dziewczynie z tym, że chyba zapominał, że
była ona mu potrzebna tylko jako krowa rozpłodowa. Miała urodzić
mu dużo dzieci o czarnych lokach i brązowych oczach, a nie
rozkochać go w sobie tak, że nie będzie zdolny do wykonywania
swojej profesji. Adrianna zwyczajnie brzydziła się ich uczucia, a
szczególnie tej dziewczyny. Była pewna, że to jedna wielka
kłamczucha z ładną buźką, której zależy na pieniądzach i
pozycji, bo jaka młoda dziewczyna mająca możliwość wyboru męża
chce prawie 10 lat starszego mężczyznę? Jednak obok obrzydzenia
była też zazdrość. Ona nie miała wyboru i jako nastolatka
musiała poślubić sześćdziesięcioletniego lorda, który miał
już wcześniej trzy żony i ani jednego dziecka. Długo się
wypierała, płakała i buntowała, ale na nic się to zdało. Ojciec
zawlókł ją przed ołtarz prawie siłą, a później jako pierwszy
uznał, że już czas na pokładziny. Przeżyła z tym mężczyzną
dwa lata życia aż w końcu umarł, a ona powróciła do ojca i
brata. Miała wtedy siedemnaście lat i za nic nie chciała wychodzić
za mąż kolejny raz. Udawała wielką żałobę i co noc budziła
się zlana potem mówiąc służącym, że znowu śnił jej się jej
ukochany. W rzeczywistości raz po raz przeżywała wszystkie te razy
gdy mężczyzna wyzywał ją za to, że jest do niczego, a później
brał ją od tyłu krzycząc, że ma mu urodzić syna.
Dlaczego
ja musiałam przeżyć coś takiego, a ta wieśniaczka udająca damę
ma takie szczęśliwe życie? Napięła
cięciwę i wystrzeliła z łuku prosto w środek tarczy wyobrażając
sobie, że to jej były mąż. Mam
nadzieję, że smażysz się w piekle. Pomyślała
i podeszła wolnym krokiem do swojego brata padając ciężko na
krzesło naprzeciwko niego i odkładając broń na podłogę. Zerkną
na nią przelotnie, ale zaraz wrócił do uzupełniania jakichś
rachunków.
-
Masz w ogóle zamiar dzisiaj ćwiczyć? - warknęła nieprzyjemnie w
jego stronę.
-
Jestem zajęty. - odpowiedział nawet na nią nie patrząc, ale w
jego głosie słychać było kpinę. - Zajmij się sobą i mi nie
przeszkadzaj.
Nie
znosiła kiedy tak ją traktowano. Miała tego po dziurki w nosie.
Przez większość swojego życia mówiono jej jaka ma być i jak ma
się zachowywać. Lekceważono ją tylko za to, że była kobietą.
Tymczasem jej brat żył w luksusie, dostawał to czego chciał, a
każdy był zachwycony jego pomysłami, które czasami najzwyczajniej
w świecie podbierał od niej mówiąc, że jej i tak nikt nie
posłucha.
Zdenerwowana
złapała za mały sztylet leżący akurat na stole i wbiła go w
stos równo ułożonych kartek. Uśmiechnęła się gdy w końcu
otrzymała od brata pełną uwagę. W jego oczach jak zwykle malował
się spokój, a usta miał zaciśnięte w wąską linię.
-
Czego chcesz? - zapytał krótko.
-
Tego żebyś wziął się w garść. - warknęła wściekła. -
Zachowujesz się jak baba. Kiedy ostatnio byłeś z klanem na
Tropieniu? A kiedy przeprowadzałeś sekcje?! Biegasz dookoła tej
dziewuchy jak ostatni idiota, a nam zostawiasz całą robotę. Kiedy
ojciec zejdzie z tego świata to ty będziesz musiał przejąć
dowodzenie, a ty tymczasem ganiasz po sklepach żeby zadowolić tą
kłamliwą dziewczynę, a nawet nie jesteście małżeństwem. To ja
powinnam to wszystko odziedziczyć! Ja się staram najbardziej!
Zawsze tak było, ale on zawsze patrzył i uwzględniał tylko twoje
dobro! Wiesz czemu? Bo masz coś pomiędzy nogami! Tylko dlatego, że
urodziłeś się mężczyzną! - zakończyła z twarzą czerwoną ze
złości.
-
Tak, jestem mężczyzną i dlatego mam na tobą przewagę. Czy coś
jeszcze? Chciałbym wrócić do wypełniania papierów. - dokończył
z typowym dla niego spokojem, lekko uśmiechając się z wyższością
-
Nie zasługujesz na to co dostajesz od życia! - wykrzyknęła i
zerwała się z krzesła przewracając je i ruszając do drzwi.
Miała
dosyć tego wszystkiego. Jej brata, jej ojca i jej całego życia.
Nienawidziła wszystkich mężczyzn, ale swojego ojca, brata i
zmarłego męża w szczególności. Nigdy nikomu nie wyznała, że
staruch nie umarł śmiercią naturalną, a uduszeniem podczas snu.
Była na tyle zdesperowana i wyniszczona przez życie, że posunęła
się do morderstwa własnego mężczyzny. To był pierwszy raz kiedy
była winna czyjejś śmierci i nigdy nie pożałowała tej decyzji.
Jej ojciec oczywiście się zdenerwował i nakazał areszt domowy.
Dziewczyna nie dała staremu lordowi dziedzica, więc cały majątek,
który chciał zyskać jej ojciec oferując staruszkowi swoją młodą,
niewinną córkę przepadł.
Wybiegła
z dworu przemykając obok służby i ukryła się w altanie z drewna.
Była piękna, prawie letnia pogoda, której dziewczyna nie znosiła.
Bezchmurne, niebieskie niebo, promieniste słońce, śpiewające
dookoła ptaki i śmiejące się dzieci. Ogrodnicy przycinali
żywopłoty, woda w małej fontannie przyjemnie szumiała, a gdzieś
w oddali słychać było tupot koni. Z upływem czasy tupot kopyt
stawał się coraz wyraźniejszy, a wraz z nim śmiechy i odgłosy
rozmowy dwóch kobiet. Adrianna podniosła się z pozycji klęczącej
i wyjrzała lekko za altanę tak żeby nikt jej nie zobaczył. W
stronę fontanny zmierzały dwie młode dziewczyny. Prowadziły wolno
konie dając im najeść się trawy. To
nie pole, tylko ogród dworski. Pomyślała
i już miała podejść do nich żeby zwrócić im uwagę kiedy nagle
jedna z nich odwróciła głowę w stronę altany. Dziewczyna szybko
się schowała zdając sobie sprawy z kim ma do czynienia. Wcześniej
nie poznała narzeczonej swojego brata. Cała rodzina była zdania,
że lepiej aby Katherine myślała, że Marcus jest sierotą. Naprawę
samotnym człowiekiem, bez rodziców, bez rodzeństwa. Znała ją
tylko ze zdjęć, które pokazywał jej brat.
Teraz,
kiedy ujrzała ją na żywo musiała przyznać, że jest bardzo
urodziwa. Długie loki spływały jej po ramionach prawie do pasa,
szczupłą figurę i idealne wcięcie w talii podkreślała długa
suknia w kolorze pudrowego różu, a jej głowę ozdabiał kapelusz
tego samego koloru. Jej towarzyszka miała jasne włosy sięgające
lekko za ramiona, a ubrana była w letnią, niebieską sukienkę
kończącą się nad kostkami. Może
wcale nie ma takiego dobrego życia,
pomyślała kobieta. Moje
życie było straszne, ale prawdziwe. Ona żyje w kłamstwie i będzie
w nim prawdopodobnie żyła do końca życia.
K
A
T H E R I N E
4
września 1778 r.
Byli
w drodze już dwa dni. Nocami sypiali w chatach wieśniaków, a za
dnia jechali na północ, co jakiś czas
zatrzymując się w karczmach na mały posiłek i napojenie koni.
Katherine jechała na siwym
wałachu, Alice dosiadała białej klaczy andaluzyjskiej, a Jason
czarnego mustanga. Przez większość poprzedniego dnia jechali przez
miasta, miasteczka, wioski i osady. Dzisiaj jednak wyjechali z
obszarów zamieszkanych przez ludzi i teraz jechali wolno wydeptaną
ścieżką w kolumnie, a prowadził oczywiście mężczyzna. Otaczały
ich lasy i polany. Pogoda była znośna, ale nie najlepsza, wiał
lekki wiatr, a podróżnicy obawiali się, że za niedługo
rozpocznie się ulewa. Gdyby tak się stało nie mieliby gdzie się
schować. Od kilku godzin jedynym co widzieli to drzewa i ani jednej
chatki. Na szczęście według ich mapy powinni za mniej więcej trzy
godziny przejeżdżać obok karczmy Trzech Króli.
Wszyscy
mieli na sobie takie same ubrania – jasne spodnie, białe koszule
zapinane pod szyją i granatowe fraki, a na nich długie płaszcze z
kapturami, które miały zasłaniać ich twarze w razie potrzeby.
Większość czasu spędzali na rozmowie, a raczej dziewczyny
spędzały, ponieważ Jason nie był najlepszym kompanem do prowadzenia dyskusji.
Jechał cierpliwie z przodu nie odzywając się ani słowem. Siedział
prosto w siodle z szablą u pasa i mapą w kieszeni. Od początku nie
chciał towarzyszyć siostrze. Jak to bywa u szlachciców – nie
lubił podróży konnych, możliwości ubrudzenia się czy też
nocowania w czymś co nie przypominało dworu. Skąd więc ta różnica
między rodzeństwem? Trzydziestodwulatek jako najstarsze dziecko
państwa Stroms zawsze dostawał to co mu się wymarzyło. Od
najmłodszych lat uczono go czytać i pisać, szkolono z szermierki i
jazdy konnej, a także uczono etykiety. Za to Alice jako czwarte z
pięciorga dzieci nigdy nie posmakowała życia jedynaczki. Bawiła
się starymi zabawkami po braciach i zawsze musiała się z nimi
dzielić. Ona także chodziła do szkółki dla dam jednakże jej
najlepszą przyjaciółką zawsze była Katherine, która nie
pochodziła z zamożnej rodziny. Blondynka poznała smak życia
biedniejszych od siebie, a także ludzi, którzy nie byli szlachetnie
urodzeni. Już w młodym wieku zrozumiała, że to nie pozycja i
urodzenie świadczy o człowieku, a jego charakter i postępowanie.
-
Myślisz, że zdążymy przed deszczem? - zapytała brunetki na co ta
podniosła głowę do góry i zmarszczyła brwi.
-
Jesteśmy za daleko od Trzech Króli. Zanim tam dojedziemy będziemy
pędzić przez deszcz dobrą godzinę. - powiedziała znużonym
głosem. - Wiesz w ogóle dlaczego ona nazywa się Trzech Króli? -
zapytała przyjaciółki, ale odpowiedź o dziwo dostała od Jasona.
-
Setki lat temu spotkało się tam trzech króli. Żona Króla Edmunda
dała mu trójkę synów. Jednak los postanowił sobie z niego zakpić
i kobieta urodziła trojaczki, a właściwie wyciągnięto jej je z
rozprutego brzucha. Była małą, delikatną i kruchą kobietą. Jej
organizm nie radził sobie z ciążą. W piątym miesiącu była
praktycznie łysa, piersi jej nie rosły tak jak powinny przez co
obawiano się, że nie będzie miała wystarczająco dużo pokarmu
dla jednego syna, a co dopiero trzech. Nie była wielką miłością
króla, ale królestwo ją kochało. Łagodna i sprawiedliwa. Zawsze
niosąca pomoc. Była w ósmym miesiącu ciąży gdy postanowiła
wybrać się z mężem na przejażdżkę po Drevord. Wtedy było to
królewskie miasto. Pech chciał, że jakiś wieśniak postanowił
wypuścić psa na zewnątrz. Koń królowej się spłoszył, wyrwał
dla służącego spod wodzy i pognał gdzieś w środek miasta. Królową znaleziono
błyskawicznie, ale było już dla niej za późno. Leżała na bruku
a z głowy leciała jej krew. Było jasne, że jeśli chcą uratować
królewskie dzieci trzeba je jak najszybciej wyciągnąć z łona
matki. Ktoś złapał za nóż i rozpruł jej równo brzuch. Chłopcy
przeżyli, ale naród długo był w żałobie. Z konia i psa zrobiono
danie główne na pogrzebie, a człowieka, który puścił psa ze
smyczy powieszono. - odwrócił się do tyłu żeby spojrzeć na
swoje towarzyszki. - Chłopcy wychowywali się bez matki, bo król
Edmund nigdy już nie poślubił żadnej kobiety. Nie znaczyło to
oczywiście, że z żadną nie był. Słyną z tego, że lubił robić
bękarty, ale nigdy się do nich nie przyznawał. Ale wracając do
opowieści. Mężczyzna w końcu się zestarzał i musiał oddać,
któremuś z synów tron. Było to bardzo problematyczne zadanie, bo
nikt nie miał pojęcia, który chłopiec pierwszy został
wyciągnięty z łona matki. Uznał, że podzieli między synów
swoje królestwo. Beric dostał wschodnią część, Davon środkową,
a Michael zachodnią. Jak można się domyślić, żaden z nich nie
był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale żaden także nie
powiedział o tym umierającemu ojcu. Panowali w swoich częściach
Europii przez 15 lat. I w szesnastą rocznice śmierci ojca postanowili się
spotkać, a wybrali na miejsce spotkania ulubioną karczmę ich ojca.
I tam doszło do rzezi. Cała trójka chciała królestwa dla siebie.
Mimo że minęło 16 lat oni dalej pragnęli władzy absolutnej.
Jeden wpadł na pomysł otrucia, drugi chciał zamordować braci
podczas snu, a trzeci i najmądrzejszy syn postanowił wysłać tam
bliźniaczo podobnego do siebie skazańca. Skazaniec ten zwał się
Ruphus i za odegranie roli króla miał zostać wypuszczony na
wolność. Tak więc niczego nieświadomi bracia powitali Ruphusa jak
własnego i przeszli do zaplanowanych przez siebie morderstw. Podczas
obiadu skazaniec sprytnie podmienił kielichy z trucizną tak aby
prawowici królowie pili zatrute wino. Kiedy
nadeszła noc, a trucizna zaczynała działać jeden z braci wymkną
się i ze sztyletem w dłoni poderżną gardło drugiemu bratu.
Biedak nie miał pojęcia, że mężczyzna od kilku minut nie żył
przez działanie trucizny. Rano odnaleziono ciała dwóch braci.
Jeden z poderżniętym gardłem leżał w zakrwawionym łóżku, a
drugi bez życia i z narzędziem zbrodni w dłoni na podłodze.
Później mówiono, że to Bogowie zesłali kare na brata morderce.
Bowiem każdy kto skazuje na śmierć krew swojej krwi był przeklęty
do końca życia.
-
To straszne. - wyszeptała Alice. - Skąd znasz tą historię?
- Z
lekcji historii Europii. Ty też byś ją znała gdybyś uważała. -
mruknął już niechętny do rozmów Jaosn.
-
Uważam, że to najnudzniejszy przedmiot jaki istnieje, ale taką
historie bym zapamiętała. - zaczęła gotowa do dyskusji blondynka.
-
Nie czas na kłótnie. - przerwała Katherine nie chcąc słuchać kolejnych sprzeczek rodzeństwa. - Zaraz się rozpada
ile jeszcze będziemy jechać zanim dotrzemy do tej karczmy?
-
Koło dwóch godzin. - odpowiedział mężczyzna nawet na nią nie
patrząc.
-
Miejmy nadzieję, że popada i przestanie. - powiedziała z nadzieją
Alice.
Błagania
całej trójki nie zostały jednak wysłuchane, a jak zaczęło padać
tak padało przez kolejne kilka godzin. Zanim dotarli do karczmy byli
przemoknięci i wypompowani z życia. Ich konie kilkakrotnie utknęły
w błocie co wiązało się z kilkuminutowym wyciąganiem brudząc
jeszcze bardziej i je i siebie. A ponieważ zapadł już zmierzch
trzy razy przyłapali się na tym, że jadą w złą stronę. Tak
więc z dwugodzinnej drogi w deszczu zrobiła się czterogodzinna z
minutami.
Kiedy wreszcie dojechali do trzech Królów mokrzy i brudni
okazało się, że na ich nieszczęście lokal był przepełniony, a
wszyscy zerkali na nich ostentacyjnie zatykając nos. Przed wejściem
Jason kazał dziewczynom nie zdejmować ani na chwilę kapturów
głów. Posłuchały go. Karczma była zwykłą drewnianą chatą z
piętrem, na którym jak dowiedziała się Katherine znajdowały się
sypialnie. Nie chciała wiedzieć do czego służyły. Miała jednak
nadzieję, że są one tu tylko dla odpoczynku zmęczonych podróżą ludzi takich jak oni. Szły za blondynem i posłusznie usiadły obok niego przy ladzie
prosząc o szklankę wody na co dostały zdziwione spojrzenie, ale
nie odmowę. Katherine spojrzała z ukosa na przyjaciółkę, a po
chwili ich spojrzenia skrzyżowały się. „Nie podoba mi się tu”
mówił jej wzrok. I nic dziwnego. Katherine także niespecjalnie
przypadł do gustu widok śpiewających, a raczej ryczących do
siebie mężczyzn co jakiś czas walących kubkami w stół dając
znak, że chcą więcej piwa. Nie podobało jej się też to, że
większość kobiet, które były w karczmie albo siedziało na
kolanach jakiegoś grubszego, brodatego mężczyzny, albo bezkarnie
dawało się dotykać śmiejąc się jak nastolatki. Wywróciła na
ten widok oczami. Tak, ona też nie byłą święta, ale nigdy w
życiu nie dałaby się dotykać Marcusowi w miejscu publicznym i to
w taki sposób. Nie było to zbyt przyjemne towarzystwo, ale
dziewczyna musiała przyznać, że atmosfera była miła. Ktoś
brzdąkał na gitarze stojąc na podwyższeniu, a wraz z nim śpiewali
ludzie przy stołach. Większość osób się śmiało, a już na
pewno żywo dyskutowało nie zwracając za wiele uwagi na to jakiego
słownictwa używa. Katherine nigdy by się do tego nikomu nie
przyznała, ale lubiła taki nastój.
-
Katherine pij. - poleciła jej blondynka. - Szkoda, że nie ma tu
żadnego kominka do ogrzania, ale to i tak lepsze niż marznięcie na
zewnątrz.
-
Taaaaak. - powiedziała przedłużając samogłoskę, a chwilę później
orientując się o braku jednej osoby. - Alice. Gdzie Jason? -
wyszeptała zdenerwowana i przeszukała wzrokiem całe pomieszczenie
zatrzymując nagle wzrok.
-
Poszedł uwiązać konie w stajni za karczmą. - odpowiedziała jej i
upiła łyk wody. - Słuchasz mnie? - zapytała i szturchnęła
brunetkę w kolano, a ta w zamian złapała ją za dłoń mocno
wbijając w nią paznokcie. - Katherine, to boli. Puść mnie. -
powiedziała wyrywając dłoń z uścisku dziewczyny. - Co ci jest?
Gdyby
trzymała w tym momencie szklankę z wodą z pewnością albo by ją
upuściła, albo by ją połamała. Nie wiedziała co powinna czuć w
tamtej chwili. Przez długi, długi czas rozmyślała nad tym jakby wyglądało ich spotkanie.
Czułaby złość? Ulgę? Radość? Scenariuszy było wiele, ale w
każdym on klękał przed nią i błagał ją o przebaczenie. Jednak
to było kiedyś, a ona już dawno porzuciła marzenie o tym, że
znów będą razem. Zastąpiła je marzeniami o ślubie, dzieciach i
starości spędzonej u boku jej prawdziwej miłości. Teraz, kiedy
widziała go siedzącego i roześmianego z jakimiś ludźmi czuła
wszystko naraz, a w jej głowie przelatywało tysiąc myśli na
sekundę. Kim
są ci ludzie? Kim on sam jest? Co on tutaj robi? Dlaczego teraz? Co
powinnam zrobić?
Siedziała w miejscu jakby była posągiem z kamienia i wpatrywała
się w niego jak zaczarowana. Zdawała sobie sprawę z tego, że
mogli ją przyłapać na patrzeniu, ale w tamtej chwili nie potrafiła
odwrócić wzroku. Jak miałaby? Uważnie prześledziła każdy rys
jego twarzy. Nic
się nie zmienił,
pomyślała czując jak serce ściska jej się z niewiadomych
powodów. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Siedzieli przy stoliku w
kącie karczmy i nie zwracali na nikogo uwagi. Brunet, z którym
zawzięcie dyskutował, a także mężczyzna o krótkich, miedzianych
i kręconych włosach, popijał wino co jakiś czas dorzucając
jakiś komentarz z uśmiechem po czym cała szósta wybuchała
śmiechem. Szóstka, bo razem z nimi był tam jeszcze mężczyzna o
długich ciemnych włosach sięgających ramion, blondynka, która
raz po raz krzyczała ze śmiechem słowo „dick” uderzając go
przyjacielsko w ramię, a także brunetka siedząca obok mężczyzny,
z którym tak zawzięcie rozmawiał jej były... Właściwie
kim my byliśmy?
Zadała sobie pytanie, na które nigdy nie znała odpowiedzi. Coś w
tej dziewczynie kazało jej zatrzymać na niej wzrok przez dłuższą
chwilę... Coś znajomego... Ciemne, proste włosy sięgające lekko
przed piersi i oczy tego samego koloru. Oh,
nie to nie może być ona. Pomyślała nie chcąc w to uwierzyć. A jednak. Dodała
jej podświadomość. Nie od dziś wiedziała, że Cassandra uciekła
razem z Christopherem. Przez wiele miesięcy zastanawiała się
dlaczego. Już wcześniej wiedziała, że się przyjaźnili i zawsze mówiła, że nie trawi tej dziewczyny. Była o nią
chorobliwie zazdrosna. Jak widać bardzo dobrze, bo kiedy doszło co
do czego - to ona zamiast niej zniknęła razem z jej byłą miłością z miasta.
To
było dawno,
pomyślała. To
nawet dobrze, że tak się stało, inaczej nie poznałabym Marcusa.
Minęło
kilka minut zanim zorientowała się, że Alice coś do niej mówi.
Odwróciła się do niej, ale tylko na tyle żeby nie tracić widoku
z grupki siedzącej w kącie sali.
-
Dobrze się czujesz? Źle wyglądasz, Kath. Nie dziwię się. Przez
ten deszcz prawdopodobnie będziemy tutaj leżały z tydzień zanim
dojdziemy do siebie... Kath? - brunetka złapała za szklankę z wodą
zdając sobie sprawę z tego, że ma tak sucho w gardle, że nie da
rady nic powiedzieć. Pech chciał, że za mocno ścisnęła szklankę
w dłoni tłucząc ją i kalecząc sobie dłoń. Nikt nie zwrócił
na nią większej uwagi, ale kiedy zerknęła lekko przez ramię
zdała sobie sprawę, że obiekty jej wcześniejszego zainteresowania
przerwały rozmowę i patrzyły w ich stronę. Zacisnęła dłoń w pięść i zerwała się z krzesła
przewracając je, a chwilę później czując na sobie spojrzenia innych ludzi.
-
Idziemy. - wyszeptała i jeszcze bardziej naciągnęła kaptur na
twarz dostając zdziwione spojrzenie od blondynki. - Spójrz w lewy
kąt sali. - wychrypiała jej do ucha ściągając ją ze stolika i ciągnąc za sobą.
Zerknęła w tamtą stronę z przerażeniem odkrywając, że
mężczyzna o długich włosach podniósł się z krzesła i patrzył
na nie wilkiem, dziwnie rozszerzając przy tym nozdrza. Przyspieszyła
kroku, ale chwile później usłyszała za sobą głośny dźwięk
tłuczonego szkła. Obejrzała się za siebie i ujrzała Alice, a pod
jej nogami potłuczony kubek i rozlane piwo, a także mężczyznę
wydzierającego się na nią. Ona jednak nie zwracała na niego
najmniejszej uwagi. Patrzyła jak oniemiała na Christophera, który
złapał długowłosego za ramię i mówił coś do niego cicho. Nie
umknęło jej uwadze to jak mężczyzna zaciskał dłonie w pięści
i z trudem stał w miejscu, a jego wzrok utkwiony był w jej dłoni,
z której ściekała krew. Była pewna, że pozostały w niej odłamki
szkła, ale nie mogła się teraz o to martwić. Jeszcze nic nie było
stracone. Miały zakapturzone twarze i nikt nie wiedział kim są.
Prawdopodobnie wzięli je za mężczyzn. Nawet nie miały na sobie
sukien, a włosy były związane i ukryte pod kapturem i płaszczem.
Złapała Alice za ramie i pociągnęła w stronę drzwi wdzięczna
losowi za to, że znajdowały się one po przeciwnej stronie sali od
mężczyzn, przed którymi właśnie chciała uciec, a właściwie
jednego mężczyzny. Sekundę przed tym jak miała pociągnąć za klamkę drzwi otworzyły się same, a za nimi stał Jason. Spojrzał ze
zdziwieniem na swoje towarzyszki mrucząc coś w stylu „przesuńcie
się, nie widzicie, że pada?” przerwał jednak widząc krew
ściekającą z dłoni brunetki.
-
Wielkie nieba! Co ci się stało?! - wykrzyknął głośno i zamknął
drzwi od karczmy, a za chwile złapał za dłoń dziewczyny. - Pokaż
mi to, na pewno będzie trzeba ją opatrzyć. - chciała powiedzieć,
że to nic takiego, że muszą jechać i że ma dać sobie z tym
spokój, nie zdążyła, a chwile później wszystko działo się tak
szybko, że nie była pewna co się właściwie dzieje.
Jason
rozprostowujący jej dłoń w celu sprawdzenia czy nie ma tam
kawałków szkła, mężczyzna wyrywający się Christopherowi z
uścisku, krzyki ludzi kiedy długowłosy rzucił się w stronę
Alice, Christopher krzyczący żeby wyprowadzić Dixona z karczmy,
Dixon odpychający Alice na podłogę, Jason wyjmujący szablę z
pochwy gotowy walczyć w obronie towarzyszek, walka pomiędzy
obydwoma mężczyznami, wypadnięcie Jasonowi broni z dłoni, Dixon
rzucający się na blondyna, przyjaciele Chrisa odciągający bruneta
od blondyna, Jason łapiący za szablę z rykiem i zakrwawioną
twarzą pędzący za Dixonem z zamiarem wbicia mu ostrza w plecy,
Christopher przyciskający Jasona do ściany, Christopher wybijający
Jasonowi szable z dłoni, aż w końcu Christopher przykładający
Jasonowi sztylet do gardła. Nie wiedziała co się z nią dzieje w
tamtej chwili. Wszystko rozmazywało jej się przed oczami, chciała
krzyczeć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie choćby najcichszego
dźwięku. Alice, Alice krzyczała i płakała. Kaptur już nie krył jej twarzy, a ona sama była trzymana przez
jakiegoś mężczyznę w talii i nie miała możliwości pobiegnięcia
do brata.
Spojrzała z powrotem na dwóch mężczyzn. Nikt nie
zwracał na nią większej uwagi. Szła wolno potykając się o
poprzewracane krzesła i wbijając odłamki szkła w podeszwy butów.
Kiedy
zdemolowali całe pomieszczenie?
Zadała sobie pytanie w myślach, ale nie potrafiła znaleźć na nie
odpowiedzi. Poruszała się jak w amoku. Wszystko zdawało się być
bardzo odległe, a głosy krzyczących ludzi były ciche i
przytłumione. To nie było dobre uczucie. Miała wrażenie jakby
ktoś nafaszerował ją jakimś świństwem przez, które świat
stawał się zdeformowany i nierealny. Wszystko ustąpiło z chwilą,
w której na szyi Jasona pojawiły się pierwsze krople krwi. Głośne
krzyki ludzi uderzyły w nią z niesamowitą mocą, nogi zachwiały
się lekko, a ból z powodu dłoni stał się nadzwyczaj wyraźny.
Ktoś spróbował złapać ją w talii i odciągnąć do tyłu, ale
wyrwała mu się i pobiegła na środek sali prosto do dwóch mężczyzn.
Nie miała pojęcia co robi. Działała instynktownie. Nie było
czasu na zastanawianie się co zrobić czy jak przerwać to co się właśnie działo. Podbiegła do niego od tyłu i mocno złapała za
jego białą koszulę brudząc ją krwią.
-
Zostaw go! - wykrzyczała ze łzami w oczach, które usilnie starała
się zatrzymać. - Zabijesz go! Christopher! - warknęła próbując
odciągnąć go od Jasona, za co w zamian została odepchnięta tak
mocno, że upadła z krzykiem na podłogę.
Miała
nadzieję, że będzie tak jak w powieściach miłosnych kiedy główna
bohaterka znajduje się w takiej sytuacji. Zazwyczaj owe dziewczyny
mdleją i wszystko dzieje się samo, bez ich udziału. To jednak nie
była powieść, a prawdziwe życie i ona z pełną świadomością
tego co się dzieje patrzyła jak jej dawna miłość odwraca się
powoli w jej stronę głośno przy tym dysząc. Widziała szok w jego
oczach kiedy ją zobaczył. Widziała jak mimowolnie z jego dłoni
wypadł zakrwawiony sztylet. I widziała jak jego usta poruszają się
wolno wypowiadając jej imię.
Rozdział oficjalni uważam za najbardziej zjebany ze wszystkich jakie istnieją, ale co zrobisz.
Nowe postacie możecie zobaczyć w zakładce dla nich przeznaczonej, a że nie wiem co dalej tutaj napisać to kończę żebrając o komentarze i przepraszając za wszystkie błędy - rozdział nie jest zbetowany, bo chciałam go wstawić jak najszybciej. I tak za długo czekaliście. D:
Komentuję na bieżąco (w sensie czytając), więc nie przejmuj się, bo w takich sytuacjach krytyką wyląduje na samym początku.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - źle zapisujesz dialogi. Wyjaśnię ci to na moich przykładach, jak dalej coś będzie niezrozumiałe to pytaj albo sprawdź w Internecie, serio jest mnóstwo stron o poprawnym zapisie dialogów.
U ciebie wygląda to tak: " - Mamo, jestem w domu. - powiedział Antek." Kropka po "domu" wskazuje na zakończenie zdania, więc, analogowo, " powiedział " powinno być zapisane dużą literą, a taki zabieg w języku polskim nie jest dopuszczony. Usuwamy zatem niepotrzebną kropkę i już :) podobna sytuacja jest ze znakiem zapytania i wykrzyknikiem:
" - Mamo, jestem w domu - powiedział Antek.
- Dobrze! - odkrzyknęła mama.
- A dlaczego tak późno? - spytał tato."
Do tego pojawia się błąd rzeczowy - napisałaś, że Alice pyta Kath, jak ta ma zamiar odnaleźć ukochanego, czy pokazując jego zdjęcie każdej napotkanej osobie. Otóż przypisuje mówi, że jest wtedy rok 1778, tymczasem pierwszą udaną i trwała fotografia pojawiła się dopiero w roku 1826 i na pewno nie był to portret xD
Kolejne, co rzuciło mi się w oczy. Od kiedy osiemnastowieczne damy mogą gdziekolwiek wybierać się bez przyzwoitki i jeszcze za zgodą rodziców? W pewnym akapicie non stop powtarza się "PAN STROMS". Pierwszy akapit Christophera to zabójstwo dla interpunkcji xD ogólnie zabilas w tym rozdziale interpunkcję, przykro mi to mówić.
Co do rozdziału, jest zdecydowanie ciekawy. Akcja się toczy, a nie bfnue przez bagna, a to ważne, do tego pokazujesz nam postacie i, co najwazniejsze, narrator nie zmienia się co trzy akapity, podobnie jak czas akcji, dzięki czemu wszystko jest bardziej poukładane i przejrzyste.
Bardzo podobała mi się scena w karczmie, z tym całym rozpoznaniem Chrisa. Dobrze, że nie zrobiłaś tego w american style, gdzie kobieta rzuciłaby się na Chrisa, wspominając to, że ją zostawił.
Czekam nn,
Sophie Eve
lies-that-you-told-me.blogspot.com
Co do tych błędów interpunkcyjnych... XDDDDD
UsuńNo co ja mogę powiedzieć XD interpunkcja to dla mnie zło wcielone, więc rozdział, który nie jest zbetowany będzie... Beznadziejny pod względem interpunkcji XD
Jeśli chodzi o te zdjęcie - mam i od początku miałam świadomość tego, że będą się zdarzały takie "wpadki" i właśnie dlatego akcja dzieje się w alternatywnym świecie. To dla mnie taka droga na skróty i dzięki temu mam zezwolenie na mieszanie tego i owego. :D
Tak samo mogę usprawiedliwić się z tą przyzwoitką, ale tutaj raczej chodzi o to, że dziewczyny są z małej wioski i nie różniłyby się dużo od wieśniaczek gdyby nie to, że zostały wychowane tak jak wychowuje się damy, a w każdym razie tak jest z Kath. Alice jest szlachcianką, ale historia jej rodziny jest przeznaczona na inny, odległy rozdział. A te pytanie o pozwolenie - może źle to ujęłam. Chodziło mi raczej o coś takiego jak przychylność do pomysłu wyjazdu.
Również pozdrawiam i dziekuję za miłe słowa!
Woah! No to się narobiło. Rozdział długi i przepełniony akcją - coś co lubię! Zastanawiają mnie te papiery, które znalazła Kath. Skubana, dobrze kombinowała. Ogólnie, powiem Ci, że jak trafiłam do Ciebie za pierwszym razem, to myślałam sobie, że to będzie opowiadanie ściśle powiązane z TVD, no bo Katherine (mimo że nieco inna), Stefan w roli Christophera, Damon w roli Marcusa, Care w roli Alice. A tu coś zupełnie innego! I cholernie misie to podoba, wszystko ma tu sens, łączy się ze sobą. Składam pokłony, bo stworzyłaś coś, czego ja pewnie w życiu nie dałabym rady. Alternatywny świat? Nie, nie ma opcji, to nie dla mnie :D
OdpowiedzUsuńNo, w każdym bądź razie: mnie także podoba się scena w karczmie. Dobrze ją rozegrałaś. Tylko co się teraz z stanie? Jak zareaguje Christopher? To znaczy bardziej - co zrobi, bo przecież reakcja już była. Na widok Kath szkło wypadło mu z rąk :D
Podoba mi się Jason i Alice, fajne z nich rodzeństwo jest. Też bym chciała takiego brata, kuuuurde.
No nic, czekam na to, co stanie się dalej! W tym rozdziale działo się tak dużo, że normalnie aż się boję, co będzie w kolejnym :D
Jednocześnie zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
[http://blondwlosa-zagadka.blogspot.com/]
Pozdrawiam, Sight (:
Chciałabym napisać długi sensowny komentarz, ale to dla mnie jest niewykonalne, więc pozwól, że zmieszczę się w paru słowach, w których zawrę swój zachwyt.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie! Nie dość, że osiemnasty wiek to jeszcze trochę fantasy. I love it!
Co prawda coś z tą podróżą dwóch młodych dam mi zgrzyta, bo przecież wtedy kobiety nie miały takiej samowolki, zwłaszcza te bogate, ale ciastko z tym!
To zdjęcie też coś nie ten teges, ale... To fantasy, więc mogę to zrzucić na garb szybko postępującej techniki w tym świecie ;)
A akcja w karczmie genialna i do tego napisana tak, że wiadomo o co chodzi. Podziw!
Buziaki i dużo, dużo weny,
Ann
[http://niezdiagnozowana-pisoholiczka.blogspot.com/]
Ej, ej, ej! Proszę nie nazywać tego rozdziału zjebanym! Po wielu latach spędzonych napisaniu zauważyłam, że nigdy nie uważa się swoich dzieł za w stu procentach doskonałe ale bez przesady! :D Mnie podoba się rozwój fabuły - po tych zmianach, jakie wprowadziłaś, faktycznie wiele rzeczy jest bardziej zrozumiałych. Błędy są, ale one zawsze będą się pojawiać wszędzie, dlatego nie uważam, żeby było źle.
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że Katherine w czasie swoich poszukiwań spotka Chrisa, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Ciekawe, czy Marcus rzeczywiście chciał zostawić jej wiadomość, czy po prostu próbował ukryć w ten sposób ważne papiery, a ona natknęła się na nie przypadkiem. Czekam na dalszy ciąg :)
Całuję! :*