Rozdział 1

A L I C E 
 2 września 1778 r.



   Wiatr wiał niemiłosiernie, a słońce tego dnia jeszcze ani razu nie wyjrzało zza chmur. Patrzyła na swoją przyjaciółkę z niedowierzaniem. Czy ona do reszty oszalała? Zadała sobie pytanie w myślach. Katherine od wielu dni zachowywała się jak osoba niespełna rozumu. Całe dnie spędzała w łóżku, nie odzywając się do nikogo i nie jedząc niczego. Wstawała tylko żeby pójść do toalety, chociaż Alice nawet tego nie była pewna. A teraz, brunetka stała przed nią w brudnej sukni, której nie zdejmowała z siebie od dnia, w którym dowiedziała się, że jej narzeczony najprawdopodobniej został porwany.
   Jednak ciemnowłosa wydawała się inna i dziewczyna wiedziała dlaczego. Powrócił ten blask w jej oczach, na twarzy gościł promienny uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić, a dłonie miała zaciśnięte w piąstki co zawsze świadczyło o tym, że ciemnooka coś sobie postanowiła i za wszelką cenę miała zamiar tego dokonać.
- Że niby co chcesz zrobić? - nie była pewna czy dobrze zrozumiała zamiary swojej przyjaciółki, ale miała nadzieję, że źle zinterpretowała jej słowa.
- Odszukam go. - powiedziała z entuzjazmem w głosie. - Za długo już czekam na jego powrót. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Straż go nie odnajdzie. Ja muszę to zrobić.

- Nie ma mowy. - ucięła. - Nie puszczę cię Kath, nie i koniec. Nie masz bladego pojęcia gdzie on może być. Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? Że co, zjeździsz pół świata pokazując jego zdjęcie i pytając „czy ktoś widział mojego narzeczonego?”. Zwariowałaś. A jeśli nawet uda ci się go odnaleźć to jak niby go odbijesz? Porwano go, rozumiesz? To są niebezpieczni ludzie. Zdolni do wszystkiego. Jak chcesz z nimi wygrać? Nigdzie cię nie puszczę. Poczekaj tylko, aż usłyszy o tym twoja matka. - zakończyła swój monolog tupiąc nogą
- „Poczekaj tylko, aż usłyszy o tym twoja matka” - przedrzeźniała z głupim uśmieszkiem. - Gadasz jak Marcus. Przesuń się i daj mi skorzystać z tej swojej luksusowej łazienki. Muszę doprowadzić się do porządku zanim wyruszę do Faetvill – powiedziała przepychając się obok blondynki i pociągnęła swoją długą czerwoną suknię korytarzem jej dużego domu.
- Katherine! Ja nie żartuję! - krzyknęła doganiając przyjaciółkę.
- Nie unoś głosu, damie nie przystoi. - zacytowała słowa blondynki, które wypowiadała za każdym razem gdy Kath ponosiły emocje.
- Przestań się wygłupiać! - warknęła i zagrodziła dziewczynie drogę. - Nie chce żeby coś ci się stało i nie pozwolę ci jechać do... I co to za pomysł?! Faetvill?! Oszalałaś?! To najniebezpieczniejsze miasto w królestwie! I jest ponad trzy tygodnie drogi stąd!
- Tam mam największe szanse dowiedzieć się czegoś o Marcusie. - powiedziała. - Ja... Coś ostatnio znalazłam. - zaczęła niepewnie, ale widząc pytający wzrok blondynki kontynuowała. - To były jakieś papiery. Nie mam pojęcia dlaczego je miał, ale to były między innymi akty zgonów. On... Miał taki zwyczaj, pamiętasz? Czerwonym podkreślał ważne uroczystości, spotkania, czy też daty. Na przykład datę naszego ślubu czy moje urodziny. Zielonym zaznaczał te mniej ważne rzeczy. Ja... Boże Alice nie mam pojęcia co to wszystko znaczy, ale on zostawił mi wiadomość. Myślę, że wiedział o tym, że coś mu się niedługo stanie i zostawił mi wskazówki. - spojrzała w oczy blondynki.
Ona się boi, zrozumiała niebieskooka.
- Co znalazłaś, Katherine? - zapytała.
- Otworzyłam pudełko z suknią ślubną... One były pod nią, Alice. Te wszystkie papiery. A na każdym z nich Faetvill było zaznaczone na czerwono. Rozumiesz? To wiadomość. Były też inne zaznaczone słowa, ale na zielono. Takie jak „oczy”, „atak zwierzęcia”. Lub nawet całe zdanie, w którym były zawarte obrażenia jakie poniósł człowiek. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. - wyszeptała. - Ale on na mnie liczy, czeka na mnie, a ja go nie zawiodę. Kocham go. - spojrzała wyczekująco na blondynkę.
- To... Niewiarygodne. Jak to możliwe, że straż ich nie znalazła? Powinni przeszukać wszystkie wasze rzeczy.
- To pudło leżało w domu moich rodziców. On sam je tam zaniósł. Wszystko zaplanował. - powiedziała, a głos załamał jej się na słowie „wszystko”. - Jak mógł mi o niczym nie powiedzieć? Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczerzy. Miał swoje tajemnice, ale żeby nie powiedzieć mi czegoś takiego? Że ma kłopoty? Dlaczego nie poszedł z tym do straży? Gdyby to zrobił bylibyśmy świeżo po ślubie. - załkała i opadła na podłogę. - To miał być najlepszy okres w moim życiu, Alice – powiedziała cicho drżącym głosem.
- Oh, Kath. - Wyszeptała siadając obok przyjaciółki i obejmując jej drżące ciało ramionami. - Marcus był chodzącą zagadką. Wszyscy o tym wiemy. Musiał mieć swoje powody i na pewno wiedział co robi. - gładziła ciemnooką po plecach w celu pocieszenia. - Jeśli go znajdziemy będziesz mogła mu rozkwasić tą jego przystojną buźkę, a wtedy na zdjęciach z waszego ślubu będzie z podbitym okiem. - starała się rozweselić przyjaciółkę i udało jej się to, bo po chwili dziewczyna wybuchnęła śmiechem, ale szybko się powstrzymała i odsunęła się patrząc z nadzieją.
- My?
- Oczywiście, że tak. Nie puszczę cię tam samej. - uśmiechnęła się, w myślach zadając sobie pytanie co ona właściwie wyprawia?
Kolejne godziny minęły im na omówieniu wszystkiego po kolei począwszy od planu podróży, postoi i wydatków, a skończywszy na pokazaniu Alice wszystkich papierów, które zostawił po sobie Marcus.
Ostatnią rzeczą, z którą czekały najdłużej była rozmowa z rodzicami. Pomimo, że miały już dwadzieścia lat bały się ich reakcji tak samo mocno jak przed rozmową z nimi po tym jak w wieku dziesięciu lat ukradły pewnemu chłopcu ubrania z szafy, a później bawiły się w rycerza i niewiastę. Gdzie zwykle to Katherine grała szlachetnego mężczyznę, a Alice piękną kobietę.
   Obydwie uznały, że lepiej będzie nie wyjawiać rodzicom całej prawdy o ich zamiarach. Znały jedną czy dwie legendy Faetvill słynącego ze swojej złej reputacji. Jednak obydwie uważały, że historie te są mocno przesadzone. Miasto, w którym wszystkie kobiety były prostytutkami, a mężczyźni przemytnikami, najemnikami, złodziejami i innymi paskudztwami nie mogło istnieć. Doszły więc do wniosku, że najlepiej będzie jeśli powiedzą im, że wybierają się do Yuwestone – małego miasteczka znajdującego się daleko od Faetvill, ale położonego równolegle do niego. Obydwa miasta odgradzało od siebie Ogromne Złote Jezioro i setki kilometrów zielonych lasów, z których słynęła Europia.
   Postanowiły, że najpierw z rozmową zwrócą się do państwa Brussilo. Miały bowiem nadzieję, że rodzice ciemnookiej ustąpią widząc, że ich córka „wróciła do żywych”. Jak pomyślały tak też się stało. Uradowani tym, że córka postanowiła ruszyć do przodu zgodzili się już za pierwszym razem. Gorzej jednak było z Panem Stroms, który był zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy w stosunku do blondwłosej córki. Pani Stroms zmarła na skutek nieszczęśliwego wypadku kilka lat temu. Po jej śmierci Pan Stroms traktował jedyną córkę jak swoją faworytę spośród pięciorga swoich dzieci, gdzie wszyscy oprócz Alice byli chłopcami. Dziewczyna przypominała wdowcowi matkę i charakterem i wyglądem.
Minęło wiele czasu zanim mężczyzna wziął w ogóle pod uwagę pozwolenie córce na wyjazd z miasta. Z początku stanowczo zabraniał. Krzyczał, uderzał w stół i tupał nogami tak jak ma w zwyczaju jego córka. Ostatecznie doszli do kompromisu. Dziewczyna mogła jechać, ale miała wysyłać listy co kilka dni, a towarzyszyć im miał najstarszy brat Alice, Jason – trzydziestodwuletni blondyn o szarych oczach. Poważny, odpowiedzialny i prawie pozbawiony poczucia humoru. Jego obecność mogła zaszkodzić im w podróży, ale dopóki nie będą musiały skręcić na drogę prowadzącą do Faetvill dopóty Jason nie będzie miał pojęcia i problemów z miejscem końca ich podróży.


C H R I S T O P H E R
 2 września 1778 r.


   Siedzieli we czwórkę przy stole w jakiejś przypadkowej karczmie popijając w ciszy piwo i niecierpliwie czekając na pojawienie się Edgara. To że atmosfera między nimi była napięta było prawie namacalne. Przy stoliku w ciemnym kącie siedział jakiś mężczyzna szepczący kobiecie do ucha wiersz miłosny. Co jakiś czas prosił o dolewki wina dla swojej towarzyszki, która już po drugim kieliszku chichotała jak nastolatka i pocierała dłonią o jego krocze. Przy barze usadowiło się kilku otyłych, brodatych mężczyzn. Jeden z nich komplementował kobietę stojącą za ladą mówiąc jak to ładnie urządzony jest lokal. W rzeczywistości karczma była stertą chwiejącego się gówna, pozbijanego byle jak deskami drewna. Drugi mamrotał pod nosem coś o swojej żonie, a dwóch innych piło w ciszy ale.
   Przejechał wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół. Niklaus właśnie unosił kielich dając znak, że prosi o dolewkę, Josphine patrzyła bez wyrazu na prawie w połowie pusty kubek, a Dixon spoglądał na parkę w kącie drapiąc się po głowie i przeczesując swoje długie tłuste włosy. Ale kiedy usłyszeli kroki na schodach prowadzących na piętro z pokojami - wszyscy utkwili swój wzrok w jednym punkcie, a raczej w jednej osobie. Edgar szedł w ich stronę lekko zgarbiony z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Usiadł obok swojego brata i oparł ręce na stole pochylając się do przodu i wzdychając ciężko. Dick przysunął mu swój kielich wina, ale on pokręcił na to głową odmawiając po czym lustrując wzrokiem ludzi w lokalu zanim podjął temat.
- Jest bardzo zmęczona. Powiedziała, że przydałoby się jej trochę odpoczynku i jeśli nie macie nic przeciwko to prosiła żebyśmy zostali tu kilka dni dopóki nie odzyska sił. - powiedział znużonym głosem. - Nie chce żeby znowu rozchorowała się tak jak kiedyś. Zostaniemy tu dwa może trzy dni. Później możemy ruszać dalej. - podsumował krótko i dopiero wtedy wziął łyk wina.
Edgar i Cassandra byli razem od dawna. Zaczęło się niewinnie. On był zaintrygowany jej zdolnościami do Widzenia, a ona była mu wdzięczna za to, że pozwolił im przyłączyć się do ich małej czteroosobowej grupki.
Tak więc odpowiadała na każde jego pytanie dotyczące Widzących, a później od słowa do słowa zaczęli pałać do siebie skrytym uczuciem. Dużo czasu minęło zanim wyznali sobie co do siebie czują, chociaż wszyscy dookoła widzieli jak między nimi iskrzy.
- Co Widziała? - zapytał zmartwiony Christopher.
Bardzo zżyli się z sobą przez te cztery lata i śmiało mogli powiedzieć, że kochają się jakby byli rodzeństwem. Wspólna ucieczka z miasta i układanie sobie życia od nowa. W jego przypadku przyzwyczajanie się do nowych zdolności i problemów towarzyszących przemianie, zbliżyło ich do siebie na tyle, że wiedzieli o sobie wszystko i nie mieli przed sobą tajemnic. Swego czasu doszło między nimi do czegoś gorętszego niż tylko przyjaźń, ale było to bardzo dawno temu. Jeszcze przed spotkaniem Edgara, Niklausa, Josephine i Dicka. A nawet przed Katherine. Aktualnie kiedy sobie to przypominają ich jedyną reakcją jest śmiech.
- Nie chciała nic powiedzieć, Chris. Spojrzała tylko na mnie i wymamrotała, że musimy tu zostać, bo jest zmęczona.
- Zawsze mówiła nam co Widziała. - wtrąciła Josephine. - Czemu tym razem miałoby być inaczej? - zapytała, ale nie otrzymała od nikogo odpowiedzi.
- To był długi dzień. - mruknął Edgar zmieniając temat. - Lepiej się połóżmy.
- Mów za siebie. - mruknął Dick. - Ja się zajmę tamtą panienką. Ten idiota ciągle cytuje jej jakiś wiersz, czy on kurwa nie widzi, że ona ma ochotę na coś więcej? Woli recytować wiersz zamiast ją przelecieć? - zapytał retorycznie szczerząc się jak głupi, a po chwili ruszył w stronę pary nie bacząc na karcące spojrzenia przyjaciół.
Christopher tylko się uśmiechną i popatrzył krótko za Dixonem. Usłyszał jak Klaus pyta brata czy idzie zapolować na co ten przytaknął niechętnie. Spojrzeli pytającym wzrokiem na Josephine i Christophera siedzących obok siebie.
- Dołączę do was później. - powiedział i wstał od stołu zanim blondynka zdążyła zaprotestować. - Pójdę do Cassie.
   Wszedł po schodach na piętro i sprawdził po kolei każdy pokój. Dziewczyna była w przedostatnim, do którego wszedł. Leżała na dużym łóżku przykryta czerwoną kołdrą. Pomieszczenie było małe, nie miało okien, a prócz posłania i lampy nie było w nim żadnych mebli. Czerwona tapeta odchodziła od ścian, a drewniana podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Usiadł na skraju łóżka i spojrzał na przyjaciółkę. Spała, a przynajmniej tak mu się wydawało dopóki nie otworzyła oczu i nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na niego, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się mały uśmiech. Jej brązowe włosy układały się w nieładzie na poduszce, a kiedy się uniosła opierając o wezgłowie łóżka spłynęły jej na ramiona.
- Hej Chris. - powiedziała ochrypłym głosem. - Edgar już wam wszystko zrelacjonował? - zapytała i roześmiała się cicho, ale po chwili śmiech przerodził się w kaszel. Na szczęście szybko ustąpił.
- Jak zwykle. - uśmiechnął się do niej jednak za moment spoważniał. - Dlaczego nie powiedziałaś mu co Widziałaś? - kąciki ust mu zadrgały kiedy zobaczył jak dziewczyna przewraca oczami.
- Nie muszę mu mówić co Widziałam. - fuknęła. - Nawet jeśli jesteśmy nieformalnym małżeństwem. - uśmiechnęła się uroczo. - Nie chce o tym rozmawiać, jasne? Nie zawracaj mi głowy tymi głupotami. Lepiej mi powiedz czy zostajemy czy nie.
- Zostajemy. Na dwa – trzy dni... Czemu się tak uśmiechasz? Wiesz, jak tak na ciebie patrze to wcale nie wyglądasz na zmęczoną. - powiedział z uśmiechem. - Co ty kombinujesz dzieciaku?
- Nic, nie kombinuje. Teraz poczułam się trochę lepiej, ale wcześniej czułam się okropnie. A jak tam z innymi? - zapytała zmieniając temat co nie uszło uwadze Christophera.
- Dixon to co zwykle. Dostaje kosza od jakichś panienek. Reszta poszła na... - urwał nagle i zaklął pod nosem.
- Łowy? - dokończyła za niego z naburmuszoną miną. - Prosiłam Edgara żeby nie szedł... Wszyscy są na głodzie, a dzisiaj pełnia. Chris błagam zabierz ich dopóki nic... - przerwała widząc jego spojrzenie. - Nie mów, że ty też masz zamiar iść?! - krzyknęła oskarżycielskim tonem.
- Daj spokój Cassie. Taka nasza natura. A nie jadłem od kilku dni. Jak byś się czuła gdybyśmy nie dawali ci jeść przez tydzień? - zapytał przegotowany na jej wybuch.
- Tu nie o to chodzi Chris! Nie zabraniam wam się pożywiać, ale... Jest pełnia. - wyszeptała. - Robicie wtedy okropne rzeczy, a w szczególności ty i Dick. To was najbardziej ze wszystkich ciągnie do krwi. Ty jeszcze potrafisz się pohamować, ale Dick? On nie daje sobie rady nawet kiedy jesteśmy w tłumie i jakieś dziecko się skaleczy. A poza tym będą też inni z Przeklętych. To pełnia. Pierwszy dzień pełni. Zawsze powtarzacie, że to najniebezpieczniejsza noc w całym miesiącu.
- Dla ludzi, owszem. My sobie poradzimy. - powiedział i złapał ją za dłoń. - Nie martw się. Przypilnuje twojego męża. - uśmiechnął się rozbrajająco.
- Oh, przestań robić tą swoją minę „proszę, pozwól mi”. - powiedziała ze śmiechem. - Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego słowa. Mąż, żona, małżeństwo. Nie mam pojęcia co to za różnica czy przedstawia mnie jako swoją dziewczynę czy żonę, ale to było dla niego takie ważne i tak na to nalegał, że nie miałam innego wyboru niż zgodzić się. - powiedziała patrząc na obrączkę. - Jak myślisz czemu to ma dla niego takie duże znaczenie? - zapytała przekręcając pierścionek na palcu.
- Jest człowiekiem starej daty, dosłownie. - powiedział i spojrzał na nią przelotnie. - Może chciał się z tobą w pewien sposób związać. Tak czysto formalnie lub przed Bogiem.
- Bogiem? - roześmiała się. - Nigdy nie zrozumiem czemu po tym wszystkim dalej uważasz, że on istnieje. I dlaczego w ogóle wspierałeś go w tym pomyśle ze ślubem. Zawsze wydawało mi się, że jesteś typem wiecznego kawalera, który śmieje się ze ślubów. A to co wyprawiacie z Josephine tylko to potwierdza. - powiedziała ze znaczącym uśmiechem dopiero zauważając zmianę w nastroju przyjaciela.
- Tak, może i masz racje. - powiedział z nikłym uśmiechem nie patrząc na nią.
- Przepraszam, zapomniałam o Ka...
- Muszę iść na łowy. Jestem cholernie głodny.- przerwał jej, głośno podnosząc się z łóżka. - Będziemy na siebie uważać. - dodał.
- Chris, nie chciałam... - powiedziała zawstydzona chcąc się wytłumaczyć.
- Hej, jest w porządku to przeszłość. Po prostu coś mi się przypomniało. - spojrzał na nią i uśmiechnął się szczerze. - Idę. - powiedział i gdyby potrafił czytać w myślach wiedziałby, że ostatnia myśl jego przyjaciółki zanim wyszedł z pokoju brzmiała „niedługo przeszłość stanie się teraźniejszością”
   Noc sprawiała, że las był jeszcze mroczniejszy niż za dnia. Księżyc odbijał się w tafli Szumiącej Rzeki. Pełnia sprawiała, że najmroczniejsze istoty wychodziły ze swojej skóry obnażając śmiercionośne kły, bezlitosne pazury i zwierzęce, bestialskie oczy niosące zgubę każdemu człowiekowi, który postanowił wyjść tej nocy z ciepłego, bezpiecznego domu. Pod osłoną nocy Przeklęci wychodzili z ukrycia żeby raz na miesiąc uwolnić swoją prawdziwą naturę pod czujnym okiem księżyca, który ukrywał wszystkie ich zbrodnie przed resztą świata.
   Tej nocy piątka pragnących krwi przyjaciół zamordowała z zimną krwią młodą dziewczynę. A kiedy Christopher Vincent Viterelli wyrwał jej serce i przywarł ustami do jej szyi pożywiając się, pewna ciemnooka dziewczyna obudziła się z krzykiem.

A D R I A N N A
 25 maja 1777 r.


   Spojrzała na swojego starszego brata zirytowana jego zachowaniem. Od kiedy poznał dziewczynę od Brussilów był rozkojarzony, mało się przykładał do pracy, a na treningach zwyczajnie siedział na krześle przez cały czas wpatrując się to w jej zdjęcie, to w pierścionek zaręczynowy albo może popatrzył sobie za okno rozmyślając jaki to świat jest piękny. Gołym okiem było widać, że jest zakochany w tej dziewczynie z tym, że chyba zapominał, że była ona mu potrzebna tylko jako krowa rozpłodowa. Miała urodzić mu dużo dzieci o czarnych lokach i brązowych oczach, a nie rozkochać go w sobie tak, że nie będzie zdolny do wykonywania swojej profesji. Adrianna zwyczajnie brzydziła się ich uczucia, a szczególnie tej dziewczyny. Była pewna, że to jedna wielka kłamczucha z ładną buźką, której zależy na pieniądzach i pozycji, bo jaka młoda dziewczyna mająca możliwość wyboru męża chce prawie 10 lat starszego mężczyznę? Jednak obok obrzydzenia była też zazdrość. Ona nie miała wyboru i jako nastolatka musiała poślubić sześćdziesięcioletniego lorda, który miał już wcześniej trzy żony i ani jednego dziecka. Długo się wypierała, płakała i buntowała, ale na nic się to zdało. Ojciec zawlókł ją przed ołtarz prawie siłą, a później jako pierwszy uznał, że już czas na pokładziny. Przeżyła z tym mężczyzną dwa lata życia aż w końcu umarł, a ona powróciła do ojca i brata. Miała wtedy siedemnaście lat i za nic nie chciała wychodzić za mąż kolejny raz. Udawała wielką żałobę i co noc budziła się zlana potem mówiąc służącym, że znowu śnił jej się jej ukochany. W rzeczywistości raz po raz przeżywała wszystkie te razy gdy mężczyzna wyzywał ją za to, że jest do niczego, a później brał ją od tyłu krzycząc, że ma mu urodzić syna.
   Dlaczego ja musiałam przeżyć coś takiego, a ta wieśniaczka udająca damę ma takie szczęśliwe życie? Napięła cięciwę i wystrzeliła z łuku prosto w środek tarczy wyobrażając sobie, że to jej były mąż. Mam nadzieję, że smażysz się w piekle. Pomyślała i podeszła wolnym krokiem do swojego brata padając ciężko na krzesło naprzeciwko niego i odkładając broń na podłogę. Zerkną na nią przelotnie, ale zaraz wrócił do uzupełniania jakichś rachunków.
- Masz w ogóle zamiar dzisiaj ćwiczyć? - warknęła nieprzyjemnie w jego stronę.
- Jestem zajęty. - odpowiedział nawet na nią nie patrząc, ale w jego głosie słychać było kpinę. - Zajmij się sobą i mi nie przeszkadzaj.
Nie znosiła kiedy tak ją traktowano. Miała tego po dziurki w nosie. Przez większość swojego życia mówiono jej jaka ma być i jak ma się zachowywać. Lekceważono ją tylko za to, że była kobietą. Tymczasem jej brat żył w luksusie, dostawał to czego chciał, a każdy był zachwycony jego pomysłami, które czasami najzwyczajniej w świecie podbierał od niej mówiąc, że jej i tak nikt nie posłucha.
Zdenerwowana złapała za mały sztylet leżący akurat na stole i wbiła go w stos równo ułożonych kartek. Uśmiechnęła się gdy w końcu otrzymała od brata pełną uwagę. W jego oczach jak zwykle malował się spokój, a usta miał zaciśnięte w wąską linię.
- Czego chcesz? - zapytał krótko.
- Tego żebyś wziął się w garść. - warknęła wściekła. - Zachowujesz się jak baba. Kiedy ostatnio byłeś z klanem na Tropieniu? A kiedy przeprowadzałeś sekcje?! Biegasz dookoła tej dziewuchy jak ostatni idiota, a nam zostawiasz całą robotę. Kiedy ojciec zejdzie z tego świata to ty będziesz musiał przejąć dowodzenie, a ty tymczasem ganiasz po sklepach żeby zadowolić tą kłamliwą dziewczynę, a nawet nie jesteście małżeństwem. To ja powinnam to wszystko odziedziczyć! Ja się staram najbardziej! Zawsze tak było, ale on zawsze patrzył i uwzględniał tylko twoje dobro! Wiesz czemu? Bo masz coś pomiędzy nogami! Tylko dlatego, że urodziłeś się mężczyzną! - zakończyła z twarzą czerwoną ze złości.
- Tak, jestem mężczyzną i dlatego mam na tobą przewagę. Czy coś jeszcze? Chciałbym wrócić do wypełniania papierów. - dokończył z typowym dla niego spokojem, lekko uśmiechając się z wyższością
- Nie zasługujesz na to co dostajesz od życia! - wykrzyknęła i zerwała się z krzesła przewracając je i ruszając do drzwi.
Miała dosyć tego wszystkiego. Jej brata, jej ojca i jej całego życia. Nienawidziła wszystkich mężczyzn, ale swojego ojca, brata i zmarłego męża w szczególności. Nigdy nikomu nie wyznała, że staruch nie umarł śmiercią naturalną, a uduszeniem podczas snu. Była na tyle zdesperowana i wyniszczona przez życie, że posunęła się do morderstwa własnego mężczyzny. To był pierwszy raz kiedy była winna czyjejś śmierci i nigdy nie pożałowała tej decyzji. Jej ojciec oczywiście się zdenerwował i nakazał areszt domowy. Dziewczyna nie dała staremu lordowi dziedzica, więc cały majątek, który chciał zyskać jej ojciec oferując staruszkowi swoją młodą, niewinną córkę przepadł.
   Wybiegła z dworu przemykając obok służby i ukryła się w altanie z drewna. Była piękna, prawie letnia pogoda, której dziewczyna nie znosiła. Bezchmurne, niebieskie niebo, promieniste słońce, śpiewające dookoła ptaki i śmiejące się dzieci. Ogrodnicy przycinali żywopłoty, woda w małej fontannie przyjemnie szumiała, a gdzieś w oddali słychać było tupot koni. Z upływem czasy tupot kopyt stawał się coraz wyraźniejszy, a wraz z nim śmiechy i odgłosy rozmowy dwóch kobiet. Adrianna podniosła się z pozycji klęczącej i wyjrzała lekko za altanę tak żeby nikt jej nie zobaczył. W stronę fontanny zmierzały dwie młode dziewczyny. Prowadziły wolno konie dając im najeść się trawy. To nie pole, tylko ogród dworski. Pomyślała i już miała podejść do nich żeby zwrócić im uwagę kiedy nagle jedna z nich odwróciła głowę w stronę altany. Dziewczyna szybko się schowała zdając sobie sprawy z kim ma do czynienia. Wcześniej nie poznała narzeczonej swojego brata. Cała rodzina była zdania, że lepiej aby Katherine myślała, że Marcus jest sierotą. Naprawę samotnym człowiekiem, bez rodziców, bez rodzeństwa. Znała ją tylko ze zdjęć, które pokazywał jej brat.
   Teraz, kiedy ujrzała ją na żywo musiała przyznać, że jest bardzo urodziwa. Długie loki spływały jej po ramionach prawie do pasa, szczupłą figurę i idealne wcięcie w talii podkreślała długa suknia w kolorze pudrowego różu, a jej głowę ozdabiał kapelusz tego samego koloru. Jej towarzyszka miała jasne włosy sięgające lekko za ramiona, a ubrana była w letnią, niebieską sukienkę kończącą się nad kostkami. Może wcale nie ma takiego dobrego życia, pomyślała kobieta. Moje życie było straszne, ale prawdziwe. Ona żyje w kłamstwie i będzie w nim prawdopodobnie żyła do końca życia.

K A T H E R I N E
 4 września 1778 r.

   Byli w drodze już dwa dni. Nocami sypiali w chatach wieśniaków, a za dnia jechali na północ, co jakiś czas zatrzymując się w karczmach na mały posiłek i napojenie koni. Katherine jechała na siwym wałachu, Alice dosiadała białej klaczy andaluzyjskiej, a Jason czarnego mustanga. Przez większość poprzedniego dnia jechali przez miasta, miasteczka, wioski i osady. Dzisiaj jednak wyjechali z obszarów zamieszkanych przez ludzi i teraz jechali wolno wydeptaną ścieżką w kolumnie, a prowadził oczywiście mężczyzna. Otaczały ich lasy i polany. Pogoda była znośna, ale nie najlepsza, wiał lekki wiatr, a podróżnicy obawiali się, że za niedługo rozpocznie się ulewa. Gdyby tak się stało nie mieliby gdzie się schować. Od kilku godzin jedynym co widzieli to drzewa i ani jednej chatki. Na szczęście według ich mapy powinni za mniej więcej trzy godziny przejeżdżać obok karczmy Trzech Króli.
   Wszyscy mieli na sobie takie same ubrania – jasne spodnie, białe koszule zapinane pod szyją i granatowe fraki, a na nich długie płaszcze z kapturami, które miały zasłaniać ich twarze w razie potrzeby. Większość czasu spędzali na rozmowie, a raczej dziewczyny spędzały, ponieważ Jason nie był najlepszym kompanem do prowadzenia dyskusji. Jechał cierpliwie z przodu nie odzywając się ani słowem. Siedział prosto w siodle z szablą u pasa i mapą w kieszeni. Od początku nie chciał towarzyszyć siostrze. Jak to bywa u szlachciców – nie lubił podróży konnych, możliwości ubrudzenia się czy też nocowania w czymś co nie przypominało dworu. Skąd więc ta różnica między rodzeństwem? Trzydziestodwulatek jako najstarsze dziecko państwa Stroms zawsze dostawał to co mu się wymarzyło. Od najmłodszych lat uczono go czytać i pisać, szkolono z szermierki i jazdy konnej, a także uczono etykiety. Za to Alice jako czwarte z pięciorga dzieci nigdy nie posmakowała życia jedynaczki. Bawiła się starymi zabawkami po braciach i zawsze musiała się z nimi dzielić. Ona także chodziła do szkółki dla dam jednakże jej najlepszą przyjaciółką zawsze była Katherine, która nie pochodziła z zamożnej rodziny. Blondynka poznała smak życia biedniejszych od siebie, a także ludzi, którzy nie byli szlachetnie urodzeni. Już w młodym wieku zrozumiała, że to nie pozycja i urodzenie świadczy o człowieku, a jego charakter i postępowanie.
- Myślisz, że zdążymy przed deszczem? - zapytała brunetki na co ta podniosła głowę do góry i zmarszczyła brwi.
- Jesteśmy za daleko od Trzech Króli. Zanim tam dojedziemy będziemy pędzić przez deszcz dobrą godzinę. - powiedziała znużonym głosem. - Wiesz w ogóle dlaczego ona nazywa się Trzech Króli? - zapytała przyjaciółki, ale odpowiedź o dziwo dostała od Jasona.
- Setki lat temu spotkało się tam trzech króli. Żona Króla Edmunda dała mu trójkę synów. Jednak los postanowił sobie z niego zakpić i kobieta urodziła trojaczki, a właściwie wyciągnięto jej je z rozprutego brzucha. Była małą, delikatną i kruchą kobietą. Jej organizm nie radził sobie z ciążą. W piątym miesiącu była praktycznie łysa, piersi jej nie rosły tak jak powinny przez co obawiano się, że nie będzie miała wystarczająco dużo pokarmu dla jednego syna, a co dopiero trzech. Nie była wielką miłością króla, ale królestwo ją kochało. Łagodna i sprawiedliwa. Zawsze niosąca pomoc. Była w ósmym miesiącu ciąży gdy postanowiła wybrać się z mężem na przejażdżkę po Drevord. Wtedy było to królewskie miasto. Pech chciał, że jakiś wieśniak postanowił wypuścić psa na zewnątrz. Koń królowej się spłoszył, wyrwał dla służącego spod wodzy i pognał gdzieś w środek miasta. Królową znaleziono błyskawicznie, ale było już dla niej za późno. Leżała na bruku a z głowy leciała jej krew. Było jasne, że jeśli chcą uratować królewskie dzieci trzeba je jak najszybciej wyciągnąć z łona matki. Ktoś złapał za nóż i rozpruł jej równo brzuch. Chłopcy przeżyli, ale naród długo był w żałobie. Z konia i psa zrobiono danie główne na pogrzebie, a człowieka, który puścił psa ze smyczy powieszono. - odwrócił się do tyłu żeby spojrzeć na swoje towarzyszki. - Chłopcy wychowywali się bez matki, bo król Edmund nigdy już nie poślubił żadnej kobiety. Nie znaczyło to oczywiście, że z żadną nie był. Słyną z tego, że lubił robić bękarty, ale nigdy się do nich nie przyznawał. Ale wracając do opowieści. Mężczyzna w końcu się zestarzał i musiał oddać, któremuś z synów tron. Było to bardzo problematyczne zadanie, bo nikt nie miał pojęcia, który chłopiec pierwszy został wyciągnięty z łona matki. Uznał, że podzieli między synów swoje królestwo. Beric dostał wschodnią część, Davon środkową, a Michael zachodnią. Jak można się domyślić, żaden z nich nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale żaden także nie powiedział o tym umierającemu ojcu. Panowali w swoich częściach Europii przez 15 lat. I w szesnastą rocznice śmierci ojca postanowili się spotkać, a wybrali na miejsce spotkania ulubioną karczmę ich ojca. I tam doszło do rzezi. Cała trójka chciała królestwa dla siebie. Mimo że minęło 16 lat oni dalej pragnęli władzy absolutnej. Jeden wpadł na pomysł otrucia, drugi chciał zamordować braci podczas snu, a trzeci i najmądrzejszy syn postanowił wysłać tam bliźniaczo podobnego do siebie skazańca. Skazaniec ten zwał się Ruphus i za odegranie roli króla miał zostać wypuszczony na wolność. Tak więc niczego nieświadomi bracia powitali Ruphusa jak własnego i przeszli do zaplanowanych przez siebie morderstw. Podczas obiadu skazaniec sprytnie podmienił kielichy z trucizną tak aby prawowici królowie pili zatrute wino. Kiedy nadeszła noc, a trucizna zaczynała działać jeden z braci wymkną się i ze sztyletem w dłoni poderżną gardło drugiemu bratu. Biedak nie miał pojęcia, że mężczyzna od kilku minut nie żył przez działanie trucizny. Rano odnaleziono ciała dwóch braci. Jeden z poderżniętym gardłem leżał w zakrwawionym łóżku, a drugi bez życia i z narzędziem zbrodni w dłoni na podłodze. Później mówiono, że to Bogowie zesłali kare na brata morderce. Bowiem każdy kto skazuje na śmierć krew swojej krwi był przeklęty do końca życia.
- To straszne. - wyszeptała Alice. - Skąd znasz tą historię?
- Z lekcji historii Europii. Ty też byś ją znała gdybyś uważała. - mruknął już niechętny do rozmów Jaosn.
- Uważam, że to najnudzniejszy przedmiot jaki istnieje, ale taką historie bym zapamiętała. - zaczęła gotowa do dyskusji blondynka.
- Nie czas na kłótnie. - przerwała Katherine nie chcąc słuchać kolejnych sprzeczek rodzeństwa. - Zaraz się rozpada ile jeszcze będziemy jechać zanim dotrzemy do tej karczmy?
- Koło dwóch godzin. - odpowiedział mężczyzna nawet na nią nie patrząc.
- Miejmy nadzieję, że popada i przestanie. - powiedziała z nadzieją Alice.
   Błagania całej trójki nie zostały jednak wysłuchane, a jak zaczęło padać tak padało przez kolejne kilka godzin. Zanim dotarli do karczmy byli przemoknięci i wypompowani z życia. Ich konie kilkakrotnie utknęły w błocie co wiązało się z kilkuminutowym wyciąganiem brudząc jeszcze bardziej i je i siebie. A ponieważ zapadł już zmierzch trzy razy przyłapali się na tym, że jadą w złą stronę. Tak więc z dwugodzinnej drogi w deszczu zrobiła się czterogodzinna z minutami. 
   Kiedy wreszcie dojechali do trzech Królów mokrzy i brudni okazało się, że na ich nieszczęście lokal był przepełniony, a wszyscy zerkali na nich ostentacyjnie zatykając nos. Przed wejściem Jason kazał dziewczynom nie zdejmować ani na chwilę kapturów głów. Posłuchały go. Karczma była zwykłą drewnianą chatą z piętrem, na którym jak dowiedziała się Katherine znajdowały się sypialnie. Nie chciała wiedzieć do czego służyły. Miała jednak nadzieję, że są one tu tylko dla odpoczynku zmęczonych podróżą ludzi takich jak oni. Szły za blondynem i posłusznie usiadły obok niego przy ladzie prosząc o szklankę wody na co dostały zdziwione spojrzenie, ale nie odmowę. Katherine spojrzała z ukosa na przyjaciółkę, a po chwili ich spojrzenia skrzyżowały się. „Nie podoba mi się tu” mówił jej wzrok. I nic dziwnego. Katherine także niespecjalnie przypadł do gustu widok śpiewających, a raczej ryczących do siebie mężczyzn co jakiś czas walących kubkami w stół dając znak, że chcą więcej piwa. Nie podobało jej się też to, że większość kobiet, które były w karczmie albo siedziało na kolanach jakiegoś grubszego, brodatego mężczyzny, albo bezkarnie dawało się dotykać śmiejąc się jak nastolatki. Wywróciła na ten widok oczami. Tak, ona też nie byłą święta, ale nigdy w życiu nie dałaby się dotykać Marcusowi w miejscu publicznym i to w taki sposób. Nie było to zbyt przyjemne towarzystwo, ale dziewczyna musiała przyznać, że atmosfera była miła. Ktoś brzdąkał na gitarze stojąc na podwyższeniu, a wraz z nim śpiewali ludzie przy stołach. Większość osób się śmiało, a już na pewno żywo dyskutowało nie zwracając za wiele uwagi na to jakiego słownictwa używa. Katherine nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, ale lubiła taki nastój.
- Katherine pij. - poleciła jej blondynka. - Szkoda, że nie ma tu żadnego kominka do ogrzania, ale to i tak lepsze niż marznięcie na zewnątrz.
- Taaaaak. - powiedziała przedłużając samogłoskę, a chwilę później orientując się o braku jednej osoby. - Alice. Gdzie Jason? - wyszeptała zdenerwowana i przeszukała wzrokiem całe pomieszczenie zatrzymując nagle wzrok.
- Poszedł uwiązać konie w stajni za karczmą. - odpowiedziała jej i upiła łyk wody. - Słuchasz mnie? - zapytała i szturchnęła brunetkę w kolano, a ta w zamian złapała ją za dłoń mocno wbijając w nią paznokcie. - Katherine, to boli. Puść mnie. - powiedziała wyrywając dłoń z uścisku dziewczyny. - Co ci jest?
   Gdyby trzymała w tym momencie szklankę z wodą z pewnością albo by ją upuściła, albo by ją połamała. Nie wiedziała co powinna czuć w tamtej chwili. Przez długi, długi czas rozmyślała nad tym jakby wyglądało ich spotkanie. Czułaby złość? Ulgę? Radość? Scenariuszy było wiele, ale w każdym on klękał przed nią i błagał ją o przebaczenie. Jednak to było kiedyś, a ona już dawno porzuciła marzenie o tym, że znów będą razem. Zastąpiła je marzeniami o ślubie, dzieciach i starości spędzonej u boku jej prawdziwej miłości. Teraz, kiedy widziała go siedzącego i roześmianego z jakimiś ludźmi czuła wszystko naraz, a w jej głowie przelatywało tysiąc myśli na sekundę. Kim są ci ludzie? Kim on sam jest? Co on tutaj robi? Dlaczego teraz? Co powinnam zrobić? Siedziała w miejscu jakby była posągiem z kamienia i wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Zdawała sobie sprawę z tego, że mogli ją przyłapać na patrzeniu, ale w tamtej chwili nie potrafiła odwrócić wzroku. Jak miałaby? Uważnie prześledziła każdy rys jego twarzy. Nic się nie zmienił, pomyślała czując jak serce ściska jej się z niewiadomych powodów. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Siedzieli przy stoliku w kącie karczmy i nie zwracali na nikogo uwagi. Brunet, z którym zawzięcie dyskutował, a także mężczyzna o krótkich, miedzianych i kręconych włosach, popijał wino co jakiś czas dorzucając jakiś komentarz z uśmiechem po czym cała szósta wybuchała śmiechem. Szóstka, bo razem z nimi był tam jeszcze mężczyzna o długich ciemnych włosach sięgających ramion, blondynka, która raz po raz krzyczała ze śmiechem słowo „dick” uderzając go przyjacielsko w ramię, a także brunetka siedząca obok mężczyzny, z którym tak zawzięcie rozmawiał jej były... Właściwie kim my byliśmy? Zadała sobie pytanie, na które nigdy nie znała odpowiedzi. Coś w tej dziewczynie kazało jej zatrzymać na niej wzrok przez dłuższą chwilę... Coś znajomego... Ciemne, proste włosy sięgające lekko przed piersi i oczy tego samego koloru. Oh, nie to nie może być ona. Pomyślała nie chcąc w to uwierzyć. A jednak. Dodała jej podświadomość. Nie od dziś wiedziała, że Cassandra uciekła razem z Christopherem. Przez wiele miesięcy zastanawiała się dlaczego. Już wcześniej wiedziała, że  się przyjaźnili i zawsze mówiła, że nie trawi tej dziewczyny. Była o nią chorobliwie zazdrosna. Jak widać bardzo dobrze, bo kiedy doszło co do czego - to ona zamiast niej zniknęła razem z jej byłą miłością z miasta. To było dawno, pomyślała. To nawet dobrze, że tak się stało, inaczej nie poznałabym Marcusa.
Minęło kilka minut zanim zorientowała się, że Alice coś do niej mówi. Odwróciła się do niej, ale tylko na tyle żeby nie tracić widoku z grupki siedzącej w kącie sali.
- Dobrze się czujesz? Źle wyglądasz, Kath. Nie dziwię się. Przez ten deszcz prawdopodobnie będziemy tutaj leżały z tydzień zanim dojdziemy do siebie... Kath? - brunetka złapała za szklankę z wodą zdając sobie sprawę z tego, że ma tak sucho w gardle, że nie da rady nic powiedzieć. Pech chciał, że za mocno ścisnęła szklankę w dłoni tłucząc ją i kalecząc sobie dłoń. Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, ale kiedy zerknęła lekko przez ramię zdała sobie sprawę, że obiekty jej wcześniejszego zainteresowania przerwały rozmowę i patrzyły w ich stronę. Zacisnęła dłoń w pięść i zerwała się z krzesła przewracając je, a chwilę później czując na sobie spojrzenia innych ludzi.
- Idziemy. - wyszeptała i jeszcze bardziej naciągnęła kaptur na twarz dostając zdziwione spojrzenie od blondynki. - Spójrz w lewy kąt sali. - wychrypiała jej do ucha ściągając ją ze stolika i ciągnąc za sobą.
   Zerknęła w tamtą stronę z przerażeniem odkrywając, że mężczyzna o długich włosach podniósł się z krzesła i patrzył na nie wilkiem, dziwnie rozszerzając przy tym nozdrza. Przyspieszyła kroku, ale chwile później usłyszała za sobą głośny dźwięk tłuczonego szkła. Obejrzała się za siebie i ujrzała Alice, a pod jej nogami potłuczony kubek i rozlane piwo, a także mężczyznę wydzierającego się na nią. Ona jednak nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Patrzyła jak oniemiała na Christophera, który złapał długowłosego za ramię i mówił coś do niego cicho. Nie umknęło jej uwadze to jak mężczyzna zaciskał dłonie w pięści i z trudem stał w miejscu, a jego wzrok utkwiony był w jej dłoni, z której ściekała krew. Była pewna, że pozostały w niej odłamki szkła, ale nie mogła się teraz o to martwić. Jeszcze nic nie było stracone. Miały zakapturzone twarze i nikt nie wiedział kim są. Prawdopodobnie wzięli je za mężczyzn. Nawet nie miały na sobie sukien, a włosy były związane i ukryte pod kapturem i płaszczem. Złapała Alice za ramie i pociągnęła w stronę drzwi wdzięczna losowi za to, że znajdowały się one po przeciwnej stronie sali od mężczyzn, przed którymi właśnie chciała uciec, a właściwie jednego mężczyzny. Sekundę przed tym jak miała pociągnąć za klamkę drzwi otworzyły się same, a za nimi stał Jason. Spojrzał ze zdziwieniem na swoje towarzyszki mrucząc coś w stylu „przesuńcie się, nie widzicie, że pada?” przerwał jednak widząc krew ściekającą z dłoni brunetki.
- Wielkie nieba! Co ci się stało?! - wykrzyknął głośno i zamknął drzwi od karczmy, a za chwile złapał za dłoń dziewczyny. - Pokaż mi to, na pewno będzie trzeba ją opatrzyć. - chciała powiedzieć, że to nic takiego, że muszą jechać i że ma dać sobie z tym spokój, nie zdążyła, a chwile później wszystko działo się tak szybko, że nie była pewna co się właściwie dzieje.
   Jason rozprostowujący jej dłoń w celu sprawdzenia czy nie ma tam kawałków szkła, mężczyzna wyrywający się Christopherowi z uścisku, krzyki ludzi kiedy długowłosy rzucił się w stronę Alice, Christopher krzyczący żeby wyprowadzić Dixona z karczmy, Dixon odpychający Alice na podłogę, Jason wyjmujący szablę z pochwy gotowy walczyć w obronie towarzyszek, walka pomiędzy obydwoma mężczyznami, wypadnięcie Jasonowi broni z dłoni, Dixon rzucający się na blondyna, przyjaciele Chrisa odciągający bruneta od blondyna, Jason łapiący za szablę z rykiem i zakrwawioną twarzą pędzący za Dixonem z zamiarem wbicia mu ostrza w plecy, Christopher przyciskający Jasona do ściany, Christopher wybijający Jasonowi szable z dłoni, aż w końcu Christopher przykładający Jasonowi sztylet do gardła. Nie wiedziała co się z nią dzieje w tamtej chwili. Wszystko rozmazywało jej się przed oczami, chciała krzyczeć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie choćby najcichszego dźwięku. Alice, Alice krzyczała i płakała. Kaptur już nie krył jej twarzy, a ona sama była trzymana przez jakiegoś mężczyznę w talii i nie miała możliwości pobiegnięcia do brata. 
   Spojrzała z powrotem na dwóch mężczyzn. Nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Szła wolno potykając się o poprzewracane krzesła i wbijając odłamki szkła w podeszwy butów. Kiedy zdemolowali całe pomieszczenie? Zadała sobie pytanie w myślach, ale nie potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi. Poruszała się jak w amoku. Wszystko zdawało się być bardzo odległe, a głosy krzyczących ludzi były ciche i przytłumione. To nie było dobre uczucie. Miała wrażenie jakby ktoś nafaszerował ją jakimś świństwem przez, które świat stawał się zdeformowany i nierealny. Wszystko ustąpiło z chwilą, w której na szyi Jasona pojawiły się pierwsze krople krwi. Głośne krzyki ludzi uderzyły w nią z niesamowitą mocą, nogi zachwiały się lekko, a ból z powodu dłoni stał się nadzwyczaj wyraźny. Ktoś spróbował złapać ją w talii i odciągnąć do tyłu, ale wyrwała mu się i pobiegła na środek sali prosto do dwóch mężczyzn. Nie miała pojęcia co robi. Działała instynktownie. Nie było czasu na zastanawianie się co zrobić czy jak przerwać to co się właśnie działo. Podbiegła do niego od tyłu i mocno złapała za jego białą koszulę brudząc ją krwią.
- Zostaw go! - wykrzyczała ze łzami w oczach, które usilnie starała się zatrzymać. - Zabijesz go! Christopher! - warknęła próbując odciągnąć go od Jasona, za co w zamian została odepchnięta tak mocno, że upadła z krzykiem na podłogę.
Miała nadzieję, że będzie tak jak w powieściach miłosnych kiedy główna bohaterka znajduje się w takiej sytuacji. Zazwyczaj owe dziewczyny mdleją i wszystko dzieje się samo, bez ich udziału. To jednak nie była powieść, a prawdziwe życie i ona z pełną świadomością tego co się dzieje patrzyła jak jej dawna miłość odwraca się powoli w jej stronę głośno przy tym dysząc. Widziała szok w jego oczach kiedy ją zobaczył. Widziała jak mimowolnie z jego dłoni wypadł zakrwawiony sztylet. I widziała jak jego usta poruszają się wolno wypowiadając jej imię.
Rozdział oficjalni uważam za najbardziej zjebany ze wszystkich jakie istnieją, ale co zrobisz.
Nowe postacie możecie zobaczyć w zakładce dla nich przeznaczonej, a że nie wiem co dalej tutaj napisać to kończę żebrając o komentarze i przepraszając za wszystkie błędy - rozdział nie jest zbetowany, bo chciałam go wstawić jak najszybciej. I tak za długo czekaliście. D:




5 komentarzy:

  1. Komentuję na bieżąco (w sensie czytając), więc nie przejmuj się, bo w takich sytuacjach krytyką wyląduje na samym początku.
    Po pierwsze - źle zapisujesz dialogi. Wyjaśnię ci to na moich przykładach, jak dalej coś będzie niezrozumiałe to pytaj albo sprawdź w Internecie, serio jest mnóstwo stron o poprawnym zapisie dialogów.
    U ciebie wygląda to tak: " - Mamo, jestem w domu. - powiedział Antek." Kropka po "domu" wskazuje na zakończenie zdania, więc, analogowo, " powiedział " powinno być zapisane dużą literą, a taki zabieg w języku polskim nie jest dopuszczony. Usuwamy zatem niepotrzebną kropkę i już :) podobna sytuacja jest ze znakiem zapytania i wykrzyknikiem:
    " - Mamo, jestem w domu - powiedział Antek.
    - Dobrze! - odkrzyknęła mama.
    - A dlaczego tak późno? - spytał tato."
    Do tego pojawia się błąd rzeczowy - napisałaś, że Alice pyta Kath, jak ta ma zamiar odnaleźć ukochanego, czy pokazując jego zdjęcie każdej napotkanej osobie. Otóż przypisuje mówi, że jest wtedy rok 1778, tymczasem pierwszą udaną i trwała fotografia pojawiła się dopiero w roku 1826 i na pewno nie był to portret xD
    Kolejne, co rzuciło mi się w oczy. Od kiedy osiemnastowieczne damy mogą gdziekolwiek wybierać się bez przyzwoitki i jeszcze za zgodą rodziców? W pewnym akapicie non stop powtarza się "PAN STROMS". Pierwszy akapit Christophera to zabójstwo dla interpunkcji xD ogólnie zabilas w tym rozdziale interpunkcję, przykro mi to mówić.

    Co do rozdziału, jest zdecydowanie ciekawy. Akcja się toczy, a nie bfnue przez bagna, a to ważne, do tego pokazujesz nam postacie i, co najwazniejsze, narrator nie zmienia się co trzy akapity, podobnie jak czas akcji, dzięki czemu wszystko jest bardziej poukładane i przejrzyste.
    Bardzo podobała mi się scena w karczmie, z tym całym rozpoznaniem Chrisa. Dobrze, że nie zrobiłaś tego w american style, gdzie kobieta rzuciłaby się na Chrisa, wspominając to, że ją zostawił.

    Czekam nn,
    Sophie Eve
    lies-that-you-told-me.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych błędów interpunkcyjnych... XDDDDD
      No co ja mogę powiedzieć XD interpunkcja to dla mnie zło wcielone, więc rozdział, który nie jest zbetowany będzie... Beznadziejny pod względem interpunkcji XD
      Jeśli chodzi o te zdjęcie - mam i od początku miałam świadomość tego, że będą się zdarzały takie "wpadki" i właśnie dlatego akcja dzieje się w alternatywnym świecie. To dla mnie taka droga na skróty i dzięki temu mam zezwolenie na mieszanie tego i owego. :D
      Tak samo mogę usprawiedliwić się z tą przyzwoitką, ale tutaj raczej chodzi o to, że dziewczyny są z małej wioski i nie różniłyby się dużo od wieśniaczek gdyby nie to, że zostały wychowane tak jak wychowuje się damy, a w każdym razie tak jest z Kath. Alice jest szlachcianką, ale historia jej rodziny jest przeznaczona na inny, odległy rozdział. A te pytanie o pozwolenie - może źle to ujęłam. Chodziło mi raczej o coś takiego jak przychylność do pomysłu wyjazdu.

      Również pozdrawiam i dziekuję za miłe słowa!

      Usuń
  2. Woah! No to się narobiło. Rozdział długi i przepełniony akcją - coś co lubię! Zastanawiają mnie te papiery, które znalazła Kath. Skubana, dobrze kombinowała. Ogólnie, powiem Ci, że jak trafiłam do Ciebie za pierwszym razem, to myślałam sobie, że to będzie opowiadanie ściśle powiązane z TVD, no bo Katherine (mimo że nieco inna), Stefan w roli Christophera, Damon w roli Marcusa, Care w roli Alice. A tu coś zupełnie innego! I cholernie misie to podoba, wszystko ma tu sens, łączy się ze sobą. Składam pokłony, bo stworzyłaś coś, czego ja pewnie w życiu nie dałabym rady. Alternatywny świat? Nie, nie ma opcji, to nie dla mnie :D
    No, w każdym bądź razie: mnie także podoba się scena w karczmie. Dobrze ją rozegrałaś. Tylko co się teraz z stanie? Jak zareaguje Christopher? To znaczy bardziej - co zrobi, bo przecież reakcja już była. Na widok Kath szkło wypadło mu z rąk :D
    Podoba mi się Jason i Alice, fajne z nich rodzeństwo jest. Też bym chciała takiego brata, kuuuurde.
    No nic, czekam na to, co stanie się dalej! W tym rozdziale działo się tak dużo, że normalnie aż się boję, co będzie w kolejnym :D

    Jednocześnie zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
    [http://blondwlosa-zagadka.blogspot.com/]

    Pozdrawiam, Sight (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym napisać długi sensowny komentarz, ale to dla mnie jest niewykonalne, więc pozwól, że zmieszczę się w paru słowach, w których zawrę swój zachwyt.
    Uwielbiam to opowiadanie! Nie dość, że osiemnasty wiek to jeszcze trochę fantasy. I love it!
    Co prawda coś z tą podróżą dwóch młodych dam mi zgrzyta, bo przecież wtedy kobiety nie miały takiej samowolki, zwłaszcza te bogate, ale ciastko z tym!
    To zdjęcie też coś nie ten teges, ale... To fantasy, więc mogę to zrzucić na garb szybko postępującej techniki w tym świecie ;)
    A akcja w karczmie genialna i do tego napisana tak, że wiadomo o co chodzi. Podziw!
    Buziaki i dużo, dużo weny,
    Ann
    [http://niezdiagnozowana-pisoholiczka.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, ej, ej! Proszę nie nazywać tego rozdziału zjebanym! Po wielu latach spędzonych napisaniu zauważyłam, że nigdy nie uważa się swoich dzieł za w stu procentach doskonałe ale bez przesady! :D Mnie podoba się rozwój fabuły - po tych zmianach, jakie wprowadziłaś, faktycznie wiele rzeczy jest bardziej zrozumiałych. Błędy są, ale one zawsze będą się pojawiać wszędzie, dlatego nie uważam, żeby było źle.
    Tak myślałam, że Katherine w czasie swoich poszukiwań spotka Chrisa, ale nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko. Ciekawe, czy Marcus rzeczywiście chciał zostawić jej wiadomość, czy po prostu próbował ukryć w ten sposób ważne papiery, a ona natknęła się na nie przypadkiem. Czekam na dalszy ciąg :)
    Całuję! :*

    OdpowiedzUsuń